Warto zobaczyć :)

13 cze 2016

Rodział 35 ,, Nowy początek"

Gdy się budzę Sebastiana już ze mną nie ma. Pewnie musiał załatwić kolejny rozkaz Lilith. Nie wiem za kogo ten cholerny demon się uważa. Czemu to wszystko jest takie skomplikowane?
Kiedyś nie było takich problemów, a teraz... Same problemy. Wszyscy szukają dziury w całym.
 Podnoszę się z łóżka. Spaliśmy w sypialni ojca więc muszę przejść do mojego pokoju po rzeczy. Muszę mieć tu coś sensownego, moje ubrania są wszędzie.. W każdym domu w jakim mieszkałam.
Korytarz jest pusty, przez okno wpadają promienie światła. Dom ten jest urządzony nowocześnie, cóż czasem trzeba odejść od reguły. Zabawne jest to, że jest tu jedno wyjście do którego klucz mam tylko ja i mój brat. Otworzyć je mogą tylko nasze dwa pierścienie rodowe.
Jakoś tak wyszło, że nie jesteśmy kolejnym zwykłym rodzeństwem.. Lubimy oryginalność.
Otwieram drzwi do mojego pokoju, jest w nim czysto. Pościel jest świeżo zmieniona. Czerwone nakrycie pasuje do zasłon. Jest to pokój urządzony w głównie trzech kolorach. Czerni, czerwieni i bieli. Na ścianach wiszą zdjęcia. Jestem tam ja, tata, Sebastian. Uwielbiam je bo pokazują czasy, w których byłam o wiele szczęśliwsza. Czasem żałuję, że nie jestem już dzieckiem.
Ubieram na siebie strój bojowy, składa się od z bluzki z elementami koronki, czarnych skórzanych spodni, sportowych czarnych butów i kurtki. Ostatnio polubiłam te buty, chociaż nie są jakoś bardzo popularne wśród nocnych łowców.
Dotykam dwóch naszyjników, oba są dla mnie bardzo ważne.
Przeczesuję szczotką włosy i postanawiam zejść na dół.
W domu panuje przenikająca cisza gdy schodzę po szklanych kręconych schodach.
Gdy wchodzę do salonu dowiaduję się, że nie jestem sama..
  - Lilith - piorunuję ją wzrokiem.
  - Miło cię widzieć Martino. Czemu jesteś no cóż, nie w humorze ? - pyta jak gdyby nigdy nic.
 - Może dlatego, że demoralizujesz mi brata ? No wież nie jestem pewna - mówię z wyraźnym sarkazmem.
 - Nie przesadzajmy.. Pogadajmy normalnie - rzuca.
 - Chyba kpisz. Jesteś demonem, powinnam się na ciebie rzucić i przebić ci serce moim mieczem. Na twoim miejscu dziękowała bym Szatanowi, że tego nie zrobiłam - oznajmiam pogardliwie.
Kobieta wyraźnie się uśmiecha.
 - To nie ja jestem jednym z dzieci Szatana - stwierdza.
 - To tylko nazwisko - prycham.
 - Jesteś tego pewna? Bo ja jakoś inaczej to pamiętam.. Raziel dał dary anioła Jonathanowi pierwszemu nocnemu łowcy, ale jego nazwisko? Nefilim go nie znają, ale ja tak.
To był Jonathan Morgernstern, syn szatana. Zgodził się stać człowiekiem i oddał swoją nieśmiertelność. Jednak zostało w nim coś z demona.  Nie wiem czy wiesz, ale ona kiedyś wróci do jednego z jego potomków. Czy już wiem o czym mówię ?- pyta.
 - Raziel.. ten sen - szepczę.
 - Otusz to.. Myślę, że powinnaś pracować dla mnie, jak twój brat. Razem podbijemy świat, czy nie będzie lepszy za waszego panowania - kusi mnie.
 - Wiesz, że ci nie ulegnę - rzucam.
 - No cóż jesteś nie ugięta tak jak on.. Jesteś o wiele bardziej Morgernsternem niż myślisz. Jesteś do niego taka podobna.. Pomyśleć, że minęło tak wiele stuleci, tak długo obserwowałam twoją rodzinę. Nikt z nich nie był taki jak on, aż pojawiłaś się ty.. Macie ten sam błysk w oku, tą samą wole walki. Lecz ty wyróżniasz się jednym, nie pragniesz władzy oraz udajesz uległość - mówi.
 - Nawet jeśli to nic to nie zmienia, nie pomogę ci - warczę.
 - Mogę dać ci wszystko czego tylko chcesz - szepcze i podchodzi bliżej.
 - Czyżbyś bawiła się w węża który uwiódł Ewę ? - w moim tonie jest nutka rozbawienia.
 - Nawet nie wiesz jak wiele osób było mi ślepo oddanych, ale ty nie chcesz do nich dołączyć. Masz rozum, ale czegoś ci brakuje.. Czy to nie wolność ? Chciałabyś by wszystko było normalne. By Jocelyn i Valentine byli razem, byście byli szczęśliwą rodziną - uśmiecha się.
Jej kruczoczarne włosy błyszczą w świetle słońca.
 - Pogodziłam się z tym stanem rzeczy - rzucam.
Demoniczna Pani wzdycha.
 - Powiedz mi co ja mam z tobą zrobić Martino, nie chcesz współpracować.. - opiera się o kanapę.
 - Zostawić w spokoju to zawsze dobra i miła opcja - przewracam oczami.
 - Dobrze, że nie wszyscy są tacy jak ty - kręci głową.
 - W sumie to racja.. Nie było by kogoś kogo można stłuc, a to mam duży wybór - prycham.
Kobieta poprawia włosy.
 - Może po prostu będziesz dla mnie pracować - unosi brwi.
 - Nie.. - kiwam głową przecząco.
 - Mam cię torturować ? - rzuca.
 - Nie jestem w nastroju - mówię rozbawiona.
 - Trudno - wzrusza ramionami.
 - Gdzie jest Sebastian ? - pytam.
Lilith przeczesuje palcami swoje włosy.
 - Pewnie podbija kolejny instytut, a ty nie możesz nic z tym zrobić.. Boli cię to prawda?  - mówi jedwabistym głosem.
 - To twoja wina! - warczę.
 - I tu cię mam, boli cię to, że twój brat mi pomaga.. Zawsze możesz go uwolnić zrobić z niego zwykłego nocnego łowce, ale ktoś musi zająć jego miejsce - nagle znajduje się za mną i gładzi moje włosy.
 - Nie myśl o tym - syczę.
 - Nawet nie wiesz jak wiele tracisz przez twoje dążenie do celu. Tak wiele przyjemności - kontynuuje.
 - Nie potrzebuję tego, mówiłam już ci to.. - nie daję za wygraną.
 - Jeśli zmienisz zdanie tylko powiedź - uśmiecha się.
Po czym znika zostawiając po sobie czarny jak smoła dym.
Idę do kuchni, z lodówki wyjmuję sok jabłkowy. Po czym wracam do salonu by włączyć sobie jakiś film. Mamy ich całkiem sporo. Wybieram jedną z bajek jakie puszczał mi ojciec gdy byłam mała.
Za oknem leje. Krople deszczu uderzają w okno. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że zaczęła się wiosna. Drzewa już dostały pierwsze zielone pąki. Wszystko ma swój unikalny i wyjątkowy majestat. Jest gdzieś koło pierwszej, cały czas czekam na niego. Nie ma go.
Martwię się o niego, to co ona mu każe jest okrutne. Najgorsza jest ta nie moc.
Już więcej mogłam zrobić siedząc u ojca. Nie rozumiem czemu tak mu zależy na tym bym dołączyła do kręgu. To nic dobrego, a ja nie chcę i zdania nie zmienię. O! Razielu.. To zaczęło być nudne jakieś pięć lat temu. On ciągle i ciągle naciskał.
Szukał sposobu by mnie w to wkręcić. Nie znalazł.
 - Cześć - z zamyślenia wyrywa mnie głos Sebastiana.
 - O! Hej braciszku - uśmiecham się do niego.
 Po czym wpadam w jego objęcia.
 - A jednak córeczko, nabrałaś się na czar - rzuca.
Wyrywam się z jego uścisku.
 - Gdzie jest mój brat - syczę.
 - Teraz? No nie wiem Clave się nim zajęło - przeczesuje włosy i wraca do swojego wyglądu.
 - Nie dotykaj mnie - warczę.
 - Ale czemu ? Jesteś moją córką.. Słyszałaś moją -  powala mnie na podłogę.
Kiedy udaje mi się wstać spoglądam na niego zaskoczona.
- Za kogo ty mnie masz ? Tak, jestem Morgernstern, ale nie.. Nie chce być taka jak Ty..  Od zawsze użyłeś mnie jak zabijać, być okrutną. Nie czuję tego.. To nie ja, nie potrafię krzywdzić. Nigdy się z tym nie pogodziłeś i nie liczę na to, że to zrobisz. Znam Cię tato, wiem że chcesz pomścić dziadka, ale on tego nie potrzebuje. Chcesz , abym ja również straciła tatę ? Do tego właśnie dążysz ? Wspominasz mi moje błędy, moje zbyt dobra serce, ale to nic możesz tak mówić, tylko skończ to. Zostaw krąg.. Posłuchaj mnie chodź ten jeden raz.. Proszę - wpatruje się w niego.
 Valentine stoi bezruchu skupiony, a może zamyślony. Białe włosy opadają lekko na jego czarne jak smoła oczy, takie jak moje. Patrzę na niego, okala nas cisza.
 Zupełnie jak by czas się zatrzymał.
 Aż przypomina mi się to co było przed tym jak uratowałam Sebastiana.
 Jak blisko z nim byłam, dalej jestem. Choć teraz gramy po dwóch różnych stronach.
Może i okłamał mnie w kilku kwestiach, ale to nie koniec świata. Już mu to dawno wybaczyłam.
Nie mogłabym inaczej. Bo to on.. Pamiętam wszystkie te chwilę gdy był sobą..
  - No nie wiem - rzuca.
- Tato !? - patrzę na niego błagalnie.
On jedynie cały czas milczy..

Przeszłość:

Dzisiaj tatuś jest zły, pewnie znowu jakieś dorosłe sprawy. Ćwiczyłam dzisiaj tylko dwie godziny i to z Jonathanem. Mój braciszek pomaga mi się nauczyć jak być dobrą nocną łowczynią.
Coś go dręczy tylko nie wiem co.
Nie lubię patrzeć jak się smuci, choć gdy przychodzę do niego i siadam mu na kolanach zawsze się uśmiecha. Lubię gdy to robi. Często się ze mną bawi. Coraz częściej ma czerwone plamy na plecach, twierdzi że to farba, ale mu nie wierzę.
 Zbliżają się jego urodziny. Zastanawiam się co mu dać, chciałabym coś lepszego od broni to mało oryginalne. Fakt, że mam tylko pięć lat nie ułatwia mi sprawy. Jonathan kończy aż osiem. Ja swoje urodziny będę miała dopiero za miesiąc. To tak długo..
Chyba mam pomysł braciszek lubi pewien cytat z Wergiliusza, może napis na bransoletce.
 Tak to będzie dobre. Muszę się tylko zakraść do jego pokoju po ten napis.
Jonathan jest teraz z ojcem więc mam okazję.
Wślizguję się do pokoju i podchodzę do biurka.
Jest na niej kilka cytatów, ale biorę Achenota Movebo.  To chyba łacina, ale nie wiem co to znaczy dopiero się jej uczę. Wykradam się z domu i idę do Mike jest to dwa lata starszy ode mnie chłopak.
 O blond włosach i zielonych oczach. To brat Aleca.
  - Cześć Mike – uśmiecham się do niego.
  - Witaj Mała – mówi jak zwykle wspominając mi wiek.
  - Mam do Ciebie prośbę, zrobił byś tam napis na bransoletce? Wiesz Ty możesz wychodzić z świata przyziemnych – mrugam kilka razy wręcz trzepocząc rzęsami. 

Teraźniejszość:
Gdy ojciec wyszedł bez słowa. Do pomieszczenia wchodzi Mike.
  - Na Razlela! Mike, jak my się dawno widzieliśmy – uśmiecham się do niego.
  - Tak.. Aż zdążyłem się stęsknić -podszedł bliżej.
Chłopak wyraźnie się zmienił, zrobił się o wiele bardziej przystojniejszy już był.
Jego oczy błyszczały swoim szmaragdem. Zapuścił lekko włosy tak że miał zaczesana na bok.
  - Dobrze wyglądasz Martino, wręcz powalająco – stwierdza.
  - Dziękuję Ty również jesteś niczego sobie – rzucam.
 Podchodzi tak blisko, że stoimy twarzą w twarz. W jego oczach zauważam lekką adrenalinę.
  - Cztery lata czekałem by Ci spojrzeć w oczy. Mój ojciec wyszkolił, chcąc ze mnie zrobić ideał. Jednak mu się nie udało. Miałem być nie czuły i podły, ale nie potrafię - mówi głosząc mnie po włosach.
 - Umiem kochać, to jest mój wada. Od zawsze byłaś obok mnie aż do odejścia z Kręgu. W tedy tego nie zauważyłem, nie lubię świata bez Ciebie, nie chce świata bez Ciebie - jego ręka dotyka mojego policzka.
 Na mojej twarzy malują się rumieńce.
- Martino to Ty jesteś moją słabością - szepcze.
 Po czym całuje mnie delikatnie w usta.

Patrzę mu prosto w oczy.
 Mike przed chwilą mnie pocałował. Jego ręka spoczywa na moim policzku ujmując moja twarz.
  - Czemu milczysz ? - pyta.
  - Bo nie wiem co powiedzieć, zaskoczyłeś mnie - uśmiecham się lekko.
  - Pozytywnie czy negatywnie ? - przekręca lekko głowę.
- Pozytywnie - mówię ciepło.
  Chłopak pocałował mnie ponownie.
 Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Dotykam jego jedwabistych w dotyku włosów.
 Czuję, że jest delikatny. Mimo, że wcześniej tak na niego nie patrzyłam, teraz wydaje się naprawdę pociągający.
- Popierasz Krąg ? - pytam.
- Tak - stwierdza.
- A ja nie - oznajmiam.
- Powiedz coś czego nie wiem - śmieje się.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz - mówię tajemniczo.
  - Zaciekawiłaś mnie - mruczy.
  Uśmiecham się i kieruję się w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz ?- pyta.
Macham mu i wychodzę. Znikam im z oczu podążając w ciemność. Pochłania mnie ona całkowicie. Otacza mnie cisza przerywana odglosami nocy, świerszcze, żaby mnóstwo tego.
Moje oczy powoli przyzwyczajaja się do mroku.
Pojawiają się świetliki czyli małe migoczace punkty. Wiem, że mnie nie śledzą, Las od zawsze stanowił coś w czym poruszam się idealnie.
 Po cichu, zawsze sobie w nim radzę. Zarówno z marszem jak i jedzeniem.
Jestem wychowana na nocną łowczynie, nie mogę sobie pozwalać na chwilę słabości.
 Muszę zniknąć, zapomnieć o tym co zaczęłam czuję do Mike.
 O wszystkim!
 Najważniejsze jest to bym wykonała swoje zadanie.
Uratować Jonathana i pomoc podziemnym. Moje uczucia się nie liczą, nie są ważne.
 Nie mają znaczenia ani sensu. Muszę być silna, muszę być jak mój ojciec.
Tylko po właściwej stronie. Kochać to niszczyć, a być kochanym oznacza być zniszczonym..
Miłość to pomyłka, przypadek. Nie mogę się nią omamić. Misja jest najważniejsza.
Tylko ona ma znaczenie.
Jestem gotowa umrzeć za sprawę, choćby i dziś.
Moim obowiązkiem jest pokonać ojca.
Jestem Morgernsternem, poranną gwiazdą. Nie pozwolę sobie upaść.
 Nie pokonają mnie nie dadzą rady...
Cholera co ja w ogóle mówię? Nie zabije ojca, ale z Marcelem to co innego.
 Zginie on z mojej pewnej ręki. Więc zaczynamy bitwę ? Muszę jak najszybciej dotrzeć do jakiegoś przejścia na Jasny lub Ciemny dwór fearie.
 Albo pogadam z Królową albo z Królem. Osobiście wolę jasny dwór, o wiele bardziej go znam.
  Nagle wpadam na odpowiednie drzewo, mają te swoje przejście praktycznie w każdym lesie, ale nefilim o tym nie wiedzą..
Po za mną oczywiście.
Rysuje rune przywołania.
  Zaraz pojawi się, któryś fearie. Na szczęście pojawia się ktoś z jasnego dworu.
- Witaj Martino. Królowa liczyła na to, że się zjawisz Panienko - robi lekko ukłon.
- Witaj. Miło mi to słyszeć - robię lekki typowo kobiecy ukłon.
  Fearie od zawsze były bardzo szlachetną rasą, od zawsze byli kulturalni.
Przeważnie nie lubią nefilim tylko ze względu na brak znajomości ich kultury.
  Mężczyzna otwiera  przejście, przez które przechodzę. Wychodzę przez ich portal.
 Jeden ze strażników o niebieskawej skórze prowadzi mnie do Sali w której wypoczywa przeważnie Królowa.
- Witam - kłaniam się.
- Witaj Martino, po twoim stroju wnioskuje, że nie planowałaś tu przychodzić - stwierdza.
- Ma Pani rację, sytuacja mnie zmusiła. Rozumiesz, Krąg i mój ojciec - mówię.
- Ależ oczywiście ! Siadaj obok mnie dziecko - oznajmia wskazując na sofę.Siadam bez słowa. Wiem, że nie warto się z nią kłócić.
  - Podobno mnie Pani oczekiwała - spoglądam na nią pytająco.
- Tak to fakt, rada podziemia ma dla Ciebie propozycję - mówi i pokazuje strażników by wyszli.
  - Słucham, Pani - kiwam twierdząco głową.
- Najwyższa rada postanowiła powiększyć swój skład do pięciu osób, liczą na to iż będziesz reprezentowała nocnych łowców i będziesz uczciwie rozwiązywała konflikty między nami - stwierdza.
Jestem zaszokowana. Ja w najważniejszej radzie podziemia? Ja ?
- Zgadzam się - mówię nie wierząc w swoje słowa.
- Zatem rada przybędzie by przenieść Cię do podziemia. Możesz dalej funkcjonować zupełnie jak nefilim, jednakże clave nie może mieć na nas wpływu - oznajmia.
- Ależ oczywiście, teraz mój ojciec nimi rządzi - stwierdzam.
- To niedobrze, ale dziękuję za jakże cenną informację - uśmiecha się.
  Nagle rozlega się głośne pukanie.
 Do pomieszczenia wchodzi mężczyzna o kruczo czarnych włosach jest młody, to zdecydowanie wampir. Czuję to.
- Zgodziła się ? - pyta bezemocjonalnie.
- Tak - mówi swobodnie królową.
 Mężczyzna podchodzi do mnie.
- Chodź pójdziesz ze mną - mówi ciepło.
Jego emocje zmieniły się zupełnie jak obrazy w kalejdoskopie.
- Jasne - rzucam wstając.
Wychodząc kłaniam się jeszcze przed Królową.
- Jesteś bardzo kulturalna jak na jedno z dzieci Raziela, już nie mówiąc o nazwisku - rzuca.
  - Nie wszyscy przeszli rytuał równości. Nie martw się daleko mi do przekonań ojca - mówię.
  - Nie da się nie zauważyć - rzuca.
  - Jak się nazywasz ? - pytam.
- Od kiedy was interesuje jak ma na imię posłaniec - przewraca oczami.
- Za kogo Ty mnie masz ? Wszyscy jesteśmy równi dlatego mów mi Martina - uśmiecham się.
  - Mam Ci mówić po imieniu ? - wygląda na bardzo zdziwionego.
- Tak, czemu nie ? - pytam.
- Nikt nigdy mi na to nie pozwolił, to kara ją ponoszą za moją matkę- oznajmia.
- Co ona takiego zrobiła ? - patrzę mu prosto w oczy.
 Chciała zrównać sobie wszystkie wampiry. Rządzić całą radą, potem podziemiem, wami, światem - rzuca.
- Popierałeś ją ? - pytam.
- Nie, ale jej pomagalem, to moja matka znaczy wiesz jestem adoptowany i dopiero rok jestem wampirem, ale teraz ponosze za nią karę. Jest gdzieś zamknięta.. - stwierdza.
  - Rozumiem Cię, to nie twoja wina.. - urywam.
- Nie jesteśmy odpowiedzialni za błędy naszych rodziców, Ty nie odpowiadasz za matkę, a ja.. za ojca - mówię z trudem.
- Jestem Rey mam 19 ludzkich lat, a moje ciało ma 18 - stwierdza.
- Miło mi Cię poznać - uśmiecham się.
- Wzajemnie - kiwa głową. Przechodzimy przez portal. Pojawiamy się w podziemiach. Jest to kompleks korytarzy ukryty w jednej wielkiej górze.
 Z okien jest przecudowny widok. Na dodatek jest to obszar chroniony magia, czyli nie rozdarcia. Nad Góra jest osłona magiczna. Polyskuje niczym bańka mydlana.
-Witaj w podziemiu - rzuca Rey.
- Talerze są do umycia, nie stój tak Ty szczurze z kłami. Wynocha! Idź je myć !- krzyczy jakiś mężczyzna siedzący za biurkiem.
 To o dziwo wampir.
- Co Ty do niego powiedziałeś!? - warczę.
  - Zasłużył na to - prycha.
- Nie. Wiem o co poszło i nie kłamał weszłam do jego umysłu mówił prawdę - syczę.
- Mam to w dupie to nasz niewolnik - przewraca oczami.
  Moje oczy stają się czerwone. Sprawiam, że Mężczyzna wstaje, po czym podchodzi do mnie na odległość wyciągniętej ręki.  Puszczam go.
  - Przeproś go - mówię spokojnie.
- Chyba kpisz - śmieje się. Uderzam go w policzek z taką siłą ze pada na podłogę lapiac się za niego. - Przeproś - oznajmiam.
- Jak śmiesz - syczy.
 - Normalnie, chcesz drugiego ? - pytam niewzruszona.
 W około nas zabrało się kilkoro ludzi.
- Nie zmusisz mnie do tego - warczy.
  Rzuca się na mnie, a ja powalam go tak, ze upada jak deska.
- Ty tak serio ? - uśmiecham się lekko.
W tłumie słyszę głosy.
-Nikt się jemu jeszcze nie postawił..
- Kim ona jest..
  - Dobra jest..
Mężczyzna się podnosi i po raz kolejny zalicza bolesny upadek.
- Liczysz na to że zrobię Ci krzywdę ? - pytam.
  - Suka, pożałujesz. W sumie to wiem już jak. W łóżku - uśmiecha się.
 Uderzam w Jego nos z impetem.
  - Wampiry szybko się regenerują - mówię wybierając pięść w chusteczkę.
  - A teraz won myć naczynia - rzucam.
 Moje oczy znów stają się czerwone, a mężczyzna idzie myć naczynia.
Nagle rozlegają się głośne brawa.
- Rey, co ja takiego zrobiłam ? - pytam.
- Obaliłaś tyrana, miał każdą jaką chciał i ludzie chodzili pod jego dyktando. Na szczęście to nikt ważny - stwierdza.
  Nagle brawa ustają i do pomieszczenia wchodzi wysoki mężczyzna w garniturze, wilkołak.
- To już członek najwyższej rady
- Co tu się stało? - pyta.
- Widzisz ja nie toleruje chamstwa - wzruszam ramionami wskazując na kuchnie w której myje
 naczynia wampir z rozkwaszonym nosem.
- Postawiłaś się mu ? - dziwi się. - Tak, nie będę tolerować zniżania ludzi za cokolwiek - wzruszam ramionami. - Martina ? - unosi brwi. - We własnej osobie - uśmiecham się. - Masz charakter
dziewczyno, już Cię lubię. Jestem Max, reprezentuje wilkołaki w radzie najwyższej - uśmiecha się.
- Miło mi Cię poznać - odpowiadam mu tym samym.
- Chodź oprowadze Cię - wyciąga do mnie rękę, która przyjmuje.
Góra jest ogromna, ilość pomieszczeń, korytarzy mnie przytłacza. Jednak jest w tym czymś jakaś reguła. Przynajmniej tak mi się wydaje. Wnętrze jest wykonane dość nowocześnie.
 Dominują pastele. Lampy dają dość chłodne światło.
 Niestety nie wszędzie są okna.
Wnętrze z pozoru wydaje się surowe, jednak w rzeczywistość tak nie jest. Pokój mam mieć w swerze rady czyli w górnej część góry.
Mam nadzieję, że nie zgodzilam się na pracę ze sztywniakami. Przynajmniej jak na razie Max wydaje się wporzatku. Na na oko 25 lat. Jest dość wysoki, ma miedziane włosy i oczy w kolorze nieba. Ma ciepłą karnacje.
 - Przysięgę złożysz jutro - oznajmia.
- Dobra - kiwam twowrdząco głową.  Max prowadzi mnie do sali w której siedzą pozostali członkowie.
Trixy to przedstawicielka fearie ma różowe włosy i białą skórę. Chyba jest wróżka.
Ma jakieś 23 lata, jej szmaragdowe oczy przyjemnie płyskują.
Dark to mroczny wampir ma brązowe włosy i oczy piwno-zielone. Jest ubrany w czarny T-SHERT i ciemne spodnie.
Sidar to czarownik o ciemnych blond włosach i szarych oczach. Był ubrany zdecydowanie ekstrawagancko, jednak Magnusa nikt nie da rady przebić. Jego nikt nie przebije w ilości brokatu.
- Cześć - rzucam.
- Hejka - woła czarownik.
- Cześć, śliczne masz włosy - szczebiocze fearie.
 - Siema - podnosi rękę wampir.
Ma jakieś 20 lat, ale nie wiem dokładnie bo wiadomo.. To wampir. Nikt nie zna jego imienia, mówią na niego Dark.

Wszyscy wydają się tu mili, oby to nie były tylko zwykle pozory.
Właściwie to bardzo na to liczę , choć wiadomo jak życie lubi z nas żartować.
  Dalej nie wierzę w to co zrobiłam jednak wiem, ze ojciec mnie za do chyba zabije. Przynajmniej będzie zabawne.  Albo po prostu krwawo. Chociaż wątpię by on choć spróbował mnie skrzywdzić.
To jest naprawdę skaplikowane..
Zastanawiam się jak długo dam radę to ukryć, przynajmniej przed Kregiem.
Wiadomo, że nawet ja nie chce się mu jakoś bardzo narazić bo wiadomo, nie chce być ukarana lub uwięziona. W ogóle nie chce by on coś wiedział.
 Raczej w podziemiu to on nie ma szpiegów bo co on. Ma niby kolaborować z wrogiem. Zabawne jak bardzo jest to nie realne.
Gdy tak o tym myślę przypominają mi się lekcje ojca.
 To czego mnie nauczył naprawdę mi się przydało. Nie żałuję tego . Naprawdę ..
Tyle lat minęło, a ja dalej pamiętam każdą nawet najbanalniejszą rzecz której mnie nauczył. Wszystko, każdy czuły punkt, każda broń, nawet jak zabić rzeczami codziennego urzytku. Potrafię tyle, ale dalej mogę być lepsza. Moja kondycja, moje zdolności.. Wszystko.

W podziemiach znajduje się sala treningowa i siłownia.
Powinnam dać sobie radę. Przebieram się w strój do ćwiczeń który był na składzie centrali. Wchodzę na bierznie i włączam najszybszy tryb.
 Biegnę, w prawdzie moglabym szybciej ale cóż to troche nie możliwe.
Tempo i tak jest w miarę okey. Włączam sobie radio, wiadomo że  na rewelacje to liczyć nie mogę , ale cóż zawsze coś.
Skupiam się teraz tylko na muzyce i biegu. Te dwie rzeczy biorą górę nad innymi. Nie ma już ojca, problemów, a nawet podziemia. Znika  wszystko, niema już nic. Rozmylo się niczym obrazek z kredy na chodniku podczas deszczu. Pozostawiając tylko kilka rozmytych barw i wspomnienie pięknego dzieła.  Nie wiem ile już biegnę tak bezcelu po prostu stawiam noge za nogą i biegnę. Pot zaczyna splywac po moim czole. Ocieram go dłonią i biegnę dalej. Nie zwracam uwagi ile kilometrów już zrobiłam.
- A więc tutaj jesteś - rzuca Dark.
 - Tak wyszło, lubię trenować - wzruszam ramionami.
- Ale żeby aż 3 godziny - unosi lekko brwi.
 - Jestem Nefilim ja mogę jeszcze dłużej - uśmiecham się do niego.
- Lubisz być sama ? - pyta niespodziewanie.
- W sumie to czasem tak, zależy od nastroju i od wielu innych czynników. Chociaż by ojca - stwierdzam.
- Dzięki za to co zrobiłaś tamtemu wampirowi, przed tobą nikt mu się nie postawił, wiesz miał każdą i tak dalej. Uważaj na niego, mogę się założyć, że chce cię przelecieć - oznajmia.
 - Możesz mu życzyć powodzenia - prycham rozbawiona.
 - Lepiej nie bo jeszcze u wierzy, że ma jakąkolwiek szanse - uśmiecha się do mnie.
 - Fakt -  odpowiadam mu tym samym.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To tyle z pisania w autobusie, postanowiłam tego nie dzielić bo nie do końca miałam pomysł w jaki miejscu to zrobić więc macie spóźniony dzień dziecka. Wybaczcie, że nie pisałam, ale wiadomo brak czasu i weny. Wiem, że pewnie nie zauważyłam wszystkich błędów także nie bijcie xD
Miłego Dnia/Wieczora/Nocy !!

17 kwi 2016

Rozdział 34 ,, Sebastian"

Idę w wzdłuż długiej ulicy, zaczyna robić się ciemno. Dobrze, że nie daleko był portal, mogłam w niego wejść.
  Nowy York nie jest zatłoczony, może przyziemni mają godzinę policyjną. Nie to niedorzeczne, on zaraz im usunie pamięć. Albo już usunął, bo jakoś nikogo nie wzrusza mój widok. Nie liczni ludzie wloką się po szarym chodniku.
Przede mną idzie para, rozmawiają o tym, że nie mogą sobie przypomnieć czegoś ważnego. Chyba już koniec z wiedzą przyzimnych, w końcu ojciec ma już kielich i zrobi sobie taką armie jaką będzie chciał.
Nagle widzę biegnących ludzi, ma ją na sobie coś takiego jak strój bojowy tylko czerwony.
Poprawiam swoją czarną kurtkę od mojego stroju. Do mojego umysłu wpadają mroczne myśli.
Jak wiele jest na świecie bólu, smutku i cierpienia. To wszystko przez każdą jedna rzecz, każde skinienie podłych potworów. Ludzie krzywdzą, mordują i ranią.
Demony te podłe latające szczury. Zmieniające swój kształt. Ich krwawy majestat jest nam tak dobrze znany. Te bezuczuciowe spojrzenia, braku empati. Wszystkie bezmyślne posunięcia tych bestii. Każdy palący ból który nam zadany.
Śmierdzący swąd win unosił się po całym Brooklynie.
Nie wiem jak i dlaczego ich jest tu tyle, ale cholernie mi się to nie podoba.
Chowam się w ciemnej uliczce i się im przyglądam. Idą w dziwnyn szeregu.
Styłu za nimi podążają nocni łowcy?
Wyglądają normalnie po za jednym szczegolem, mają czerwony jak krew stroj bojowy.
Ich spojrzenia nie ukazują żadnych uczuć. Każdy z nich ma po jednym mieczu, kilka sztyletów i stelle. To wszystko..
Są dość słabo uzbrojeni, może to Ci słynni mroczni? Może tam jest mój ukochany brat?
Nie wiem sama czemu czuję nadzieję? Tak można to nazwać? W sumie to sama nie wiem.
Kwestia uczuć u Morgernsterna to dość dziwny temat.
Choć mówią mi, że moglabym być Freaichild. Nie wierzę w to, od zawsze byłam córeczką mojego ojca. Już nawet nie pamiętam tej małej, słodkiej dziewczynki. Czasem za nią tęsknię..
Jednakże wiem, że tamte czasy minęły. Rozpadły się niczym mgła, rozwialy się w moim umyśle jak ulotne, kruche i zapomniane sny.
Czuję jak serce wali w mojej piersi, zmysły wyostrzyły mi się, a adrenalina skoczyła.
 Ciśnienie mi wzrosło, przymykam oczy. Wpadam w trans, skupiam się na nich i na sobie.
 Moja dłoń wyciąga  stelle z buta. Rysuje nią prosty wzór szybkości, a następnie bezszelestności. Armia szła przed siebie, szli równo Rozglądając się uważnie.
Czułam, że prędzej czy później mnie zauważą. To była tylko kwestia czasu.
Krótkiego ułamka sekundy, może minuty. Nie miałam się za czym schować.
 Byłam w ciemnej i pustej uliczce. Ich pochód był cichy, nie tupali miałam wrażenie jak by się skradali. Jednakże cała armia nie może się przewinąć niezauważona.
Nagle zatrzymują się, przegrupowują  się. Po czym zaczynają sprawdzać uliczki. Ich twarze bez uczuć przerażają mnie. Kilkoro z nich kieruję się w moją stronę.
 - Nocni Łowcy! Wychodźcie - rozpoczęli wołanie.
Ich głos mnie przerażał, brzmiał złowrogo, ja natomiast nie mogę się ukryć. Nie mam gdzie.
Nie mam jak ich wyminąć wiec korzystam z okazji i rzucam się do biegu.
Mroczni od razu biegną za mną, ale moją przewagą jest spryt i szybkość. Gdy tak biegnę w przeciwną stronę w którą oni szli, nagle na ulicy napotykam jego.
Stoi sam, po środku. Jego jasne włosy lekko powiewają na wietrze.
Zatrzymuję się kilka metrów przed nim.
Moje włosy rozwiewa wiatr, wpatruję się w niego.
 - Martina - szepcze i kiwa ręką na mrocznych by się rozeszli.
 - Jonathan - moje oczy wypełniają się łzami.
 - Teraz jestem Sebastianem, nie chcę mieć nic wspólnego z naszym ojcem. Po za tym nie chcę nazywać się tak samo jak Jace - rzuca.
 - Dobrze braciszku, muszę się przyzwyczaić do twojego nowego imienia - uśmiecham się lekko.
 Sebastian podchodzi do mnie i przytula mnie mocno.
 - Tęskniłem siostrzyczko - głaszcze mnie po głowie.
 - Ja za tobą też - łzy wypełniają moje oczy.
 - Dlaczego mordujesz ludzi? - pytam.
 - Musimy obalić ojca, nasz świat nie przetrwa jego rządów. Muszę go pokonać. Wiem, że nie będziesz się chciała w to mieszać. Więc po prostu bądź przy mnie i siedź w naszym domu. Zabrałem ojcu ten który potrafi się przenosić. Będziesz bezpieczna - szepcze.
Spoglądam za siebie i po chwili znów na niego patrzę.
 - Dobrze - mrugam.
 Wybieram to co jest najlepsze dla wszystkich.
 - Obiecaj mi, że nie zabijesz nikogo z naszej rodziny - proszę.
 - Obiecuję - zgadza się.

Oczami Sebastiana:
(tak znowu było to niezbędne xD)

Jej ciepło znów zagościło w moim sercu. Niczym mój własny anioł, mały promyk nadziei.
Tylko ona utwierdza mnie w przekonaniu, że dobro ma jakiś sens. Tylko dzięki niej wiem co to jest miłość. Jej uśmiech jest dla mnie największą nagrodą. Muszę ją ochronić przed wszystkim co jest złe.
Jej ciemne oczy wpatrzone we mnie dodają mi sił. Gdy jest przy mnie czuję się wolny.
Jestem w stanie pozwolić jej na wszystko, lecz ona nigdy o nic nie prosi.
Dla niej podbił bym cały świat, jednak ona tylko kiwa przecząco głową.
Od zawsze pamiętam ten sam niezmienny czuły uścisk jaki mi ofiaruje. Od kont byliśmy mali, ona zawsze w stroju bojowym. Z ciepłym uśmiechem przytulona do mnie. Powtarzając mi, że nie jestem potworem. Te wszystkie chwile w których upadałem, to gdy wyciągała swoją rękę by mi pomóc.
Nie zapomnę jej tego.
Teraz gdy śpi wtulona we mnie czuję, że mogę zrobić wszystko. Czuję się bezpieczny, wiem że mogę ją ochronić. Śpimy w sypialni ojca. Ona jedyna była większa. Jej własna sypialnia jest na końcu korytarza. Ma małą łazienkę i balkon. Od zawsze lubiła nocami siedzieć i wpatrywać się w gwiazdy.
Wenecja, Wiedeń, Paryż, Londyn wszystkie miasta świata stały przed nami otworem.
Od zawsze lubiliśmy podróżować. Jeździliśmy po całym świecie, razem z ojcem.
Nie rozumiem jednego. Jak on mógł nas bić za każdy błąd.
Wiem, że Martina mu wybaczyła, a jakiś czarownik zdjął z niej blizny.
Jednakże, moje zostały.  Pamiętam te długie wieczory gdy mi pomagała z ranami. Wtedy nie wiedziałem, że ją za to karał. Nie patrzyła na to. Nie rozumiem czemu zawsze była altruistką.
Ja chcę jej tylko pomóc, pokazać że potrafię robić coś sam. Pomagać jej we wszystkim. Chronić ją.
Co do Clary to nie mam pewności. Raczej jest w miła, choć jej nie znam, a matka.
Cóż raczej muszę ją poznać i dowiedzieć się czemu mnie zostawiła.
Może nie miała wyjścia. Sam nie wiem. Lilith ciągle nakręca mnie przeciw nim, jednak moja mała siostrzyczka odmienia mój obraz świata.
  - Braciszku - szepcze przez sen.
Uważam, że to urocze.
 - Gdzie jesteś - mamrocze dalej śpiąc.
Nagle budzi się z krzykiem.
 - Cii - przytulam ją.
Cała dygocze.
 - Jestem tu - szepczę do niej.
 - Wiem - odpowiada mi.
Wtula się we mnie i ponownie zasypia, a ja razem z nią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam takie zaćmienie w pisaniu, że szkoda gadać. Wena wyjechała na Karaiby..
Piszcie komentarze SĄ ANONIMOWE WYBIERACIE W OBCJACH
Miłego dnia/wieczora/nocy :*

9 kwi 2016

Rozdział 33 .. Wolna"

Budzę się w ramionach ojca, wpatruje się we mnie oczami które po nim mam.
 - Muszę Ci o czymś powiedzieć - zaczyna dość poważnie.
 - Wiec mów - wzdycham spodziewając się kolejnej dawki okrucieństwa jakie tatuś wyczynia.
Valentine gładzi moje włosy.
 - Twój brat ode mnie uciekł.. Dołączył do Lilith, coś planują, ale zupełnie nie wiem co - stwierdza.
 - Jonathan - zrywam się gwałtownie.
 - Och! Spokojnie, ona mówiła mi, ze nie zrobi mu nic złego - szepcze.
Stoję przed łóżkiem zaraz obok okna. Promienie porannego słońca oświetlają moje ciało.
Włosy mam potargane, stoję pewnie.. Wręcz jestem gotowa do walki.
 - Jakoś jej nie wierzę - mówię oschle.
 - Martino, wiesz czasem zbyt bardzo negujesz demony - rzuca.
Prycham.
 - I kto to mówi?! Morderca podziemnych - przewracam oczami.
 - To co innego - stwierdza.
 - Nie wydaje mi się, zapomniałeś co powinni robić nocni łowcy? Ach! No tak zabijać demony, a nie poziemnych - warczę.
Valentine kręci głową.
 - Od kiedy ty tak szanujesz kodeks ? - pyta.
 - Może i nie przestrzegam zasad Clave, ale to nie zmienia faktu, że zasady Raziela są dal mnie ważne - wzdycham.
 - Twój brat zaatakował instytut Paryski - rzuca nagle.
 - Źe co ! - krzyczę.
 - No cóż, stworzył z Lilith kielich który zamienia nefilim w poddanych jemu, dość ciekawa wizja świata. Nawet Fearie go poparły - stwierdza.
 - To się nie skończy dobrze - oznajmiam.
 - Jak to nie ? Clave nas po parło - szepcze.
 - Po pierwsze ciebie, a po drugie co ?! - wzdrygam.
 - Cóż nie chciałem cię wczoraj martwić - mężczyzna się podnosi i staje obok mnie.
 - Martwić ?! Nie to złe słowo.. Jestem cholernie zła, mam ochotę przebić jej serce mieczem zamoczonym w krwi anioła by piekielnie bolało - prycham
Ojciec kładzie rękę na moim ramieniu.
 - Nienawiść jest naszą rzeczą, Morgernstern wiesz, że to nazwisko nosi również szatan? Lucyfer Morgernstern, najpiękniejszy z aniołów. Najmniej uległy, wyzwolony, wolny - stwierdza.
 - Okrutny, podły i przebiegły -dodaję.
 - Nawet nie wiesz jak wiele przegapisz. Nawet Clave będzie chciało bym nimi rządził to kwestia czasu, a raczej działań twojego brata. W sumie skoro ich popierasz, a oni uległą pode mną to i ty będziesz w Kręgu - stwierdza.
 - Nie popieram Clave, ani ciebie..  Tak trudno pojąć ci, że mam swój światopogląd - rzucam.
***                ***                    ***                    ***                   ***                   ***        
Kilka godzin później..

Po dość długiej rozmowie z ojcem, nie zostało mi nic do zrobienia po za salą do ćwiczeń.
Te wszystkie przyrządy do ćwiczeń, to wszystko od zawsze było moją drogą ucieczki.
Nie wiem jak długo już tu jestem, ale zdążyłam już pościerać sobie skórę. Z każdym ciosem, z każdym podciągnięciem się na drążku, coraz więcej małych kropelek krwi pojawia się na moich dłoniach. Rany mnie lekko pieką, ale mało mnie to obchodzi.
 - Och! Córeczko, córeczko... Siedzisz tu tak długo.. Dała byś sobie spokój. Już doprowadziłaś swoje ciało do stanu gdzie konieczne jest użycie runy - stwierdza.
 - Przesadzasz - walę w worek do ćwiczeń.
Ojciec łapie mnie za ręce.
 - A widziałaś swoje dłonie - pokazuje mi dłonie na których jest krew, to pewnie od walenia w ścianę.
 - Tak - rzucam.
 - Czasami jesteś cholernie lekko myślna - przewraca oczami i wyjmuje swoją stellę. Po czym kreśli prosty wzór runy uzdrawiającej.
 - A, ty uparty - prycham.
 - Nie dajesz za wygraną - uśmiecha się.
Tata podchodzi do półki i bierze z niej dwa drewniane miecze, jeden mi rzuca.
 - Pokonaj mnie, a pozwolę ci znaleźć brata, jeśli powalisz mnie i ostrzem mojej klatki piersiowej w miejscu serca, ale jeśli ja wygram zabijesz dla mnie jedną osobę z nocnych łowców. Zgadzasz się ? - pyta.
Przygryzam wargę.
 - Dobrze - rzucam.
Kiwam głową na niego by zaczął.
Jego ruch dość wcześnie przewidziałam, więc uniknęłam go i w dodatku udało mi się zaatakować.
Ruch za ruchem, drewniane miecze wydają huki. Nie mam wyboru, wytrącam miecz ojcu z ręki, mój również wypada. Zaczyna się walka w ręcz. W tym jestem równie dobra. Powalam ojca i biegnę po miecz.
Z rozpędu skaczę na niego i przytrzymuję miecz przy jego szyi.
 - Wygrałam - uśmiecham się.
 - Nie trafiłaś w serce - stwierdza.
 - Bez głowy również nie da się żyć - prycham.
 - Poprawiłaś się, byłem pewny, że przegrasz - ojciec jest zirytowany.
 - Ale umowa to umowa, tylko że najpierw zobaczysz kto podpisała ze mną sojusz - oznajmia.
 - Clave ? - pytam.
 - Tak - mówi z wyższością.
  ***              ***                   ***                             ***                              ***
Gdy widzę te wszystkie znajome twarze przypomina mi się wiersz, dosyć sławnego w Europie poety. Żył w okresie gdy Rosja na zbyt wiele sobie pozwalała.
( Wiersz Czesława Miłosza ,, Który skrzywdziłeś")
Wzdycham.
 - Na pewno nie chcesz do mnie dołączyć ? -pyta mnie ojciec.
 - Nie - rzucam.
 Zaczynam cytować wiersz, tak dobrze mi znany.
 - Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów obok siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,

Choć by przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote Medale na twą cześć kując ,
Radzi, że jeszcze jeden dzień przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie był by świt zimowy
I sznur, i gałąź pod ciężarem zgięta - każdy wyraz przeciągam.
(Czesław Miłosz)
 - Do nie zobaczenia - mówię i wychodzę.
 - Przyziemna - myślę.
Właśnie teraz jestem wolna.
***            ***                       ****                        ** *                         ***                       ***

- Naprawdę pozwoliłeś jej odejść - pyta były przedstawiciel  Clave.
 - Właściwie to ona tu wróci, potrzebuje jej by odnaleźć Jonathana, wiesz on ma słabość do niej i na pewno ją znajdzie - rzuca Valentine.
 - Czy to bezpieczne ? - przekręca głowę.
 - Ależ oczywiście, on jej nie skrzywdzi. To jedyna osoba na której mu zależy, jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Więc czemu tego nie wykorzystać? Trzeba mu pokazać, że to ja tu rządze - oznajmia mężczyzna o jasnych włosach.
 - Racja, Panie - kiwa głową.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem nie wyrabiam się, ale to niestety mój brak czasu, zaraz zabieram się do pisania LBA.
Szkoła itd. po części brak weny i motywacji xDD
Komentujcie :*
Miłego dnia/wieczora/ nocy

LBA #3

No więc dziękuje za nominację http://welcome-in-the-xxi-century.blogspot.com/
Mam napisać 11 faktów o mnie, no cóż to do dzieła.

1. Jestem bardzo nieśmiała, boję się zaufać ludziom.
2. Przeważnie w książkach lubię najbardziej czarne charaktery.
3. Od zawszę wolę noc od dnia.
4. Lubię robić zdjęcia, no wiecie natura, ptaki itd.
5. Kocham wszystko o smaku rabarbaru.
6. Jestem uparta, ale jeśli ktoś ma rację to przyznam mu ją.
7. Nie lubię fałszywych ludzi.
8. Uwielbiam gotować ( bardziej piec).
9. Nigdy się jeszcze nie zakochałam.
10. Uwielbiam Japonie, mangi, anime i wszystko co się z tym wiążę ( nie jestem Yaoistką)
11. Uwielbiam kolorować <3

Trochę to krótkie wyszło więc dodam bezsensowne zdjęcie dla wyglądu ;)

Może jeszcze jedno...
Dobra starczy :) A tak jeszcze w ramach informacji to rozdziały będą raz w tygodniu :*

27 mar 2016

Rozdział 32 ,, Poddana"

Wzdycham. Sama nie wiem jak mógł powiedzieć przyziemnym o naszym istnieniu to było głupie..
W dodatku wplątuje w to mnie, a ja nie chce ich uległości.
 - Dlaczego im powiedziałeś, to w brew zasadą - kiwam głową.
 - Córeczko, córeczko przecież wiem. Zapomniałaś o tym, że jak ściągnę tu Raziela to spełni me żądanie, a przyziemni pomogą nam pokonać Clave - stwierdza.
 - Pomogą tobie - poprawiam go.
Ojciec bierze mnie za rękę.
 - O nie córeczko, ty też mi pomożesz - ciągnie mnie w kierunku drzwi.
 - Skąd ta pewność - prycham.
 - Może dlatego, że nie masz wyjścia - wzrusza ramionami.
Nie wiem czemu, ale zaczyna mnie bawić ta sytuacja. Na anioła co w tym śmiesznego?
 - Zawsze jakieś jest, widzisz akurat to zawsze znajdę - rzucam.
 - Zabijesz przyziemnego ? - pyta.
 - Nie - mówię bez zastanowienia się.
 Valentine otwiera jakieś drzwi kluczem.
 - No to nie uciekniesz, a tym bardziej mnie poprzesz - uśmiecha się.
 - Mam rozumieć, że większość straży w tym czymś jest zwykłym człowiekiem - śmieję się.
Gdy wchodzimy do pokoju widzę coś czego bym się nie spodziewała. To Lilith na tle pokoju z szafami. Próbuję się cofnąć jednak ojciec nie pozwala mi na to.
 - Co ty chcesz mi zrobić - cała drżę.
 - To tylko jedno małe zaklęcie, po prostu stracisz skrupuły i staniesz się bardziej jak ta mała dziewczynka, która nie poznała jeszcze podziemnych - trzyma mnie za barki.
 - Ona już nie wróci - kręcę głową.
 - Wróci i to zaraz - uśmiecha się.
Lilith podchodzi do mnie, zaczynam się szamotać. Jej dłoń dotyka mojego czoła, a moje kolana się uginają. Wiem tylko jedno, muszę zaryzykować.
Zaczynam używać własnej zdolności na sobie, wypierając jej magię.  Dłonie zaciskam w pięści. Skupiam się na wytrwaniu, wiem że jej moc się kiedyś wyczerpie.
 - Stop - głos ojca jest stanowczy.
Upadam na podłogę, dyszę ciężko.
 - Mówiłem, że potrafi się obronić - stwierdza i podaje mi rękę.
 - To była próba - unoszę brwi.
 - Wybacz, Marcel się uparł - wzrusza ramionami.
Przyjmuję jego dłoń.
 - Nienawidzę go - rzucam.
 - Wiem, jego metody są dość okrutne, ale jest oddany sprawie - gładzi mnie po głowie.
 Kiwam głową.
 - Tato, czemu nie mogę być wolna. Zawsze mówiłeś, że najważniejsze jest szczęście. Jeśli to, że nie zabijam przyjaciół jest grzechem to będę grzeszyć. Jeśli złem jest pomoc tym, którzy pomocy potrzebują, to będę zła. Nie zmienisz mnie, nie odgonisz ode mnie wiary w siebie. Zawsze będę sobą, nawet jeśli musiałabym przyjąć najgorszy kielich goryczy - oznajmiam.
 - Przypominasz młodego mnie i bardzo dobrze - stwierdza.
Poprawiam włosy.
 - W końcu jestem twoją córką. Wychowałeś mnie, znasz mnie jak nikt, a ja znam ciebie - patrzę mu prosto w oczy.
On się tylko uśmiecha.
 - Lilith możesz nas zostawić ? - zwraca się do kobiety.
Demoniczna pani rozpływa się w powietrzu. Patrzę na ojca i wiem, że szykuję się poważna rozmowa.
 - Nie będę cię oszukiwał, chce byś była przy mnie. Postanowiłem dać ci wybór, albo zostaniesz ze mną, a ja oszczędzę twoich przyjaciół, również tych podziemnych. Jednakże jeśli mnie zgodzisz się zostać zmuszę cię do patrzenia na ich śmierć, a co do runy to wiem, że przeszłaś ten okropny rytuał, ale będziesz tu bez niej. Zależy mi tylko na tym byś stała u mego boku i patrzyła - oznajmia.
Otwieram oczy szeroko, nie wiem co powiedzieć. Biorę głęboki wdech.
 - Zgodzę się z tobą zostać jeśli przysięgniesz na anioła, że nie będzie zbędnych ofiar. Możesz uwięzić podziemnych trzymać ich tylko w Idrysie, gdzie bądź tylko nie zabijaj ich - mówię.
 - Targujesz się? Moja mała zła dziewczynka. Zgoda tylko ty też przysięgnij zostać - uśmiecha się.
 - Przysięgam na anioła - zdanie to wypowiadamy równo.
Ojciec podchodzi do wielkiej szafy i podaje mi nowy strój bojowy.
 - Przebierz się, tam jest łazienka - wskazuję na świerkowe drzwi.
Kiwam głową.
W łazience wykonuje jego polecenie, dotyka naszyjnika od Magnusa.
 - To wszystko dla was, nie mogę pozwolić by świat ogarnęła krwawa masakra - szepczę.
Wychodzę z łazienki. Valentine na mnie czeka.
Gdy wychodzimy z pokoju idę przy jego boku, nie mam wyboru.
 - Mogę zobaczyć mamę i Clary? - pytam.
 - Jasne, teraz tak - uśmiecha się i prowadzi mnie do pokoju, w którym są zamknięte.
Przed drzwiami stoi strażnik, ojciec karze mu przekazać innym, że od teraz mają mnie słuchać. Ogólnie jestem na równi z nim. Super..
Wchodzę do pomieszczenia.
 - Hej - rzucam.
 - Martina! Nic ci nie jest? - pyta Jocelin.
 - Nie - kiwam przecząco głową.
Patrzy prosto w moje oczy.
 - Czemu więc jesteś smutna? - dotyka mojego ramienia.
 - Bo zgodziłam się tu zostać.. Pod warunkiem, że daruje życie podziemnym i nie będzie krwawej masakry - stwierdzam.
 - Jak zwykle czujesz się odpowiedzialna za cały świat - przytula mnie.
 - Bo jestem - patrzę na Clary, która jest zajęta rysowaniem.
Jocelin wyczuwa to o czym myślę.
  - Tworzy runę, chce zadowolić ojca by pozwolił jej się zobaczyć z Jace'm - szepcze.
 - Rozumiem -  stwierdzam.
 - Co z Clave ? - pyta.
 - Nie radzą sobie zbyt dobrze, ale wszystko będzie dobrze, mam nadzieję - uśmiecham się lekko.
Nagle rozlega się pukanie. Do pokoju wchodzi jakiś przyziemny.
 - Panienko Morgernstern, jesteś potrzebna ojcu - oświadcza.
/* - Teraz? - przewracam oczami.
 - Tak - kiwa głową.
 - Już idę - mówię.
 - Trzymajcie się - wołam wychodząc.
 ***                     ***                        ***                           ***                ***                      ***
Ojciec czeka na mnie przed drzwiami.
 - Chodźmy na kolację - mówi.
 - O ile nie będzie tam Marcela, nie mam ochoty na krzywdzenie ludzi - rzucam.
Idziemy przez długi korytarz, prosto w stronę schodów.
 - Przynajmniej w końcu jest czas, w którym masz na to ochotę - uśmiecha się.
 - Co nie zmienia faktu, że ja nie zamierzam walczyć przeciwko Clave, nie są tacy źli jak mówiłeś - prycham.
 - Musiałaś, prawda - przewraca oczami.
 - Przecież mnie znasz - unoszę lekko brwi.
Valentine otwiera drzwi. Pokój jest dość mały, stoi w nim jeden okrągły stolik i dwa talerze.
Tata zamyka za nami drzwi.
 - Martino, nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłem - stwierdza i przytula mnie mocno.
Wtulam się w niego, brakowało mi tego. Tak długo na to czekałam.
 - Wiedziałem, że tęskniłaś - szepczę.
 -  A mogło być inaczej? Mogłam tak po prostu zapomnieć o tobie, o tym że mnie wychowałeś?
Może i nie podoba mi się to co robisz, ale to nie zmienia faktu, że jesteś moim tatą. Bez względu na wszystko - odszeptuję.
 - Już się bałem, że cię straciłem - oznajmia.
 - Przecież nigdy nie przestanę być twoją córką - szepczę.
 - Wiem, ale to co Clave zrobiło z Jocelin.. - gładzi moje włosy.
 - To wina tego jak prowadzisz Krąg - wzdycham.
 - Polityka, nigdy nikomu nie dogodzisz, usiądźmy - wskazuje na stół.
Kiwam twierdząco głową.
Krzesła są bardzo wygodne, pokój jest w odcieniach szarości.
Klimat starych mebli dodaje mu uroku, ciemne drewno jest odnowione.
 - Wiesz ile osób wiele by dało byś była z ich synami? Dokładnie wiesz jak dobra w walce jesteś, w dodatku twoja uroda - uśmiecha się.
 - Ani mi się waż - piorunuję go wzrokiem.
 - Ja tylko mówię, tamto to pomysł Marcela - stwierdza.
 - Powinieneś go zabić już dawno - opieram się o miękkie oparcie .
Ojciec przeczesuje palcami włosy.
 - To ty go nienawidzisz - rzuca.
 - Ale to ty jesteś moim tatą - trzepoczę rzęsami.
 - Od zawsze byłaś niegięta, zawsze cieszyła mnie ta cecha. Niestety w niektórych sytuacjach to wada, wiesz ile bym dał byś mnie popierała - wzdycha.
 - Wiem, ale ja myślę samodzielnie - stwierdzam.
 - Tak i bardzo dobrze, że tak jest. Wiesz dokładnie, że mnóstwo osób czeka by wejść ci na głowę - wzrusza ramionami.
 Unoszę brwi i siadam po turecku.
 - Zjadłabyś coś, nie chcę być nie miły, ale wyglądasz okropnie. Muszę się za ciebie wziąć - rzuca.
Mimowolnie przewracam oczami.
 - W sumie to twoja wina, całymi nocami próbowałam przewidzieć co zrobisz. Nie jadłam, bo nie dawało mi spokoju to co mi powiedziałeś, ten twój wybór.. A tak z innej beczki, Hodge pracuje dla ciebie, prawda? - pytam.
 - Tak, nie przekonał cię. W końcu to ty... Czyli muszę cię pilnować, stęskniłem się za tym - uśmiecha się.
Ojciec zabiera mój talerz i nakłada trochę sałatki, dwie kromki chleba, kawałek kurczaka i nalewa mi herbaty.  Następnie odstawia talerz na miejsce.
 - Jedz - rzuca.
 - Chyba żartujesz, nie zjem tego wszystkiego - prycham.
 - Nie, nie żartuję. Nie wyjdziesz stąd dopóki tego nie zjesz - stwierdza.
 - To brzmi jak wyzwanie - uśmiecham się.
 - Nie zmuszaj mnie do tego bym cię karmił - opiera ręce na stole.
Kręcę głową.
  - Chcę to zobaczyć - śmieję się.
Ojciec wstaje i przyciąga krzesło i siada blisko mnie. Nabiera na widelec porcje jedzenia.
 - Nie - odwracam głowę.
Bawi mnie ta cała sytuacja. Oboje wiemy, że ja nie zrobię tego co mi karze tata, a on mi nie odpuści.
 - Jesz sama czy mam cię do tego zmusić ? - pyta.
 - Ja.. - ojciec wpycha mi jedzenie do ust.  Przełykam je z przymusu.
 - Ej! - warczę.
 - Widzisz można -  mówi wmuszając we mnie kolejny.
  - Tato! - syczę.
Valentine jest wyraźnie rozbawiony.
 - Sama tego chciałaś - wzrusza ramionami.
I kolejna porcja.
 Kiedy już cała porcja zostaje we mnie wmuszona piorunuję ojca wzrokiem.
 - Nie masz może ciekawszych zajęć - burczę.
 - Mam, ale najciekawsze z nich patrzy się teraz na mnie w wyrzutem - rzuca.
 - Dokładnie wiedziałeś, że ja aż tyle nie jem. Za kogo ty mnie masz - mówię.
 - Za wygłodzoną dziewczynkę - uśmiecha się.
 - Czy ty chcesz mnie utuczyć - mrużę oczy.
 - Tak, potem cię zjem.. Tak naprawdę to martwię się o ciebie - stwierdza.
 - Przecież wiem - ziewam.
Patrzę na zegarek jest dwunasta w nocy.
 - Naprawdę jest już tak późno - unoszę lekko brwi.
 - No tak, wiem.. Chodźmy spać - oznajmia.
  - Jacy my - wstaję i się przeciągam.
Ojciec wzdycha.
 - Będę cię pilnował dwadzieścia-cztery na dobę, a jak uciekniesz to założymy sobie kajdanki - uśmiecha.
  - Super - przewracam oczami.
  - Miło, że się cieszysz - rzuca.
 - Ach! Ta magia sarkazmu -podchodzę do drzwi.
Tata momentalnie staje za mną i dotyka mojego ramienia.  Jednym szarpnięciem otwiera drzwi.
Po chwili już idziemy długim korytarzem, następnie na górę po schodach, aż finalnie stajemy przed ciemnymi drzwiami. Valentine je otwiera i wchodzimy do pokoju w odcieniach bieli i złota. Jest bardzo jasna i przestronna, na przeciw łóżka stoi jest wielkie łóżko, dwie wielkie szafy.
Ojciec runą zamyka drzwi. Po czym podchodzi do szafy i podaje mi piżamę i wskazuję łazienkę.
Szybko się myję, włosy ciało, po czym wychodzę. Tata zajmuję zaraz po mnie łazienkę, a ja zaglądam do szafy w której są ,, moje" ubrania. Na samym dole jest mój miecz.
 Przyciskam go do siebie, jest nie naruszony. Jest wyczyszczony i nabłyszczony. Jest mój...
  - Brakowało ci go ? - Valentine kładzie dłoń na moim ramieniu.
 - Tak - uśmiecha się i odkładam go.
  - Chodź spać - stwierdza
Kiedy kładę się koło niego, przypominają mi się starte dobre czasy. Mimowolnie zasypiam wtulona w niego.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, mam nadzieję, że się wam podobało. Liczę na wasze komentarze.
Wiem, że dawno nie było rozdziału, ale ja również mam święta :*
Miłego dnia/wieczora/nocy <3

26 mar 2016

Wesołych Świąt !!

Z okazji świąt Wielkanocnych chcę wam złożyć serdeczne życzenia. Dożo pysznego jedzonka, bogatego zajączka, czasu spędzonego w gronie rodziny i najważniejsze, zdrowych wesołych i pogodnych świąt!
Mam nadzieję, że spędzicie miło czas <3

Tak wiem nawet w życzeniach musi być informacja..
Chciałam wam tylko powiedzieć, że ja też mam święta ( stąd brak rozdziału) ( może dlatego, że się nie wyrobiłam xD) i dlatego też rozdział będzie najszybciej 30 marca ( cieszycie się na premierę pani nocy ? Bohaterowie nie urzekli mnie w D.A, ale może w pani nocy będzie inaczej ).
Mam nadzieję, że rozumiecie. Cóż przyjechała do mnie rodzina i chcę spędzić ten czas z nimi. Ja naprawdę nie siedzę na komputerze :p
Pozdrawiam !

(Obrazek dla uwagi na którym w założeniu jest Martina, bo w praktyce nie jest mój xD)

19 mar 2016

Rozdział 31 ,, Córka i ojciec"

Tydzień później..

W Idrysie panuje już wiosna, śnieg zupełnie stopniał ustępując miejsca cieplutkiemu słońcu. Wiem, że ten pozorny spokój nie świadczy o niczym, co bym mogła uznać za choć trochę dobre.
Ojciec na pewno coś szykuje. Nie mam co do tego wątpliwości. Ach! Jak ja go dobrze znam, może zbyt dobrze. Z dnia na dzień, czekam na jakąś złą informacje o nim. W każdą noc nasłuchuje alarmu świadczącego o ataku, ale go nie ma. Jest tylko cisza, jakby Krąg zginął bez śladu. Wiem jednak, ze jest inaczej. Nie wiem co planują, ale wiem jedno. Cisza i spokój nie świadczą nic do dobrego, przynajmniej nie o nich. On planuje coś co zwali z nóg całe Clave. Wiem to. Siedzę na szerokim parapecie w samym środku Alicante, choć trafniejszym stwierdzeniem byłoby dom służbowy Luke. Mam nawet strażników przed drzwiami, czasem mam wątpliwości czy to przez Krąg czy może jeszcze mi nie ufają. Chodź cały czas Luke nie ugięcie twierdzi, ze mi w pełni ufają. W prawdzie pomogłam im tyle razy z ojcem, ze powinni. Od tygodnia nie byłam na dworze, właściwie to ledwo co jem. To wszystko odbiera mi apetyt. Chociaż Luke próbuję mnie zmusić do jedzenia i tak je zostawiam, sama nie wiem czemu tak zawsze wychodzi.. Coraz mniej mówię, nie śpię po nocach. Często patrzę na ruchliwe ulice szklanego miasta. Widzę mnóstwo nocnych łowców. Wiem tyle, ze ojciec podawał Clary. Izzy, Alec i Jace są w rezydencji Lightwoodów razem z Robertem i jego żoną. Wiem, ze wszyscy są zajęci szykowaniem obrony, strategii i broni. Podczas gdy ja siedzie i patrzę przez okno. Nawet gdybym chciała im pomóc mam przykaz siedzenia tutaj bo jestem tu niby bezpieczna. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, podobno wiara czyni cuda. Zabawne jak bardzo ją neguje przez całe moje życie mogłam wierzyć i ufac tylko sobie dość interesująca ironia losy. Pomyśleć, ze przyziemni zawierają jej całe swoje marne życie. Może dlatego że mają na to czas ? Pewnie też bym to robiła. Śmieszne jak odrobiną krwi zmienia ludzi. Właściwie czy ja mogę się nazwać człowiekiem? Mam mniej ich krwi od reszty więc może nim nie jestem? Może jestem podobna do faerie ? Nie... Jestem mistrzynią w kłamaniu, a oni tego nie potrafią. Więc kim ja jestem? Kim jest Jonathan? To zawsze było takie trudne? Fajnie, ze mam o to kogo zapytać. Na anioła czy ja nie robię się ironiczna ? Ostatnio stało się to moim ulubionym zajęciem. Wieczne dołowanie samej siebie, piękna droga do samo destrukcji. Jeśli jeszcze trochę tu zostanę oszaleje. Powinnam iść spać jest okropnie późno. Światła w oknach domów są zgaszone od dobrej godziny. Luke siedzi nad swoimi papierami, znowu jakieś plany i taktyki.
Siedzi tak blisko mnie i pracuje przy lampce.
 - Luke, stało się coś kiedy ja tak no wiesz? - pytam.
Na jego twarzy rodzi się uśmiech.
 - Valentine był w mieście kości, zabił większość cichych braci. Ukradł Miecz Anioła, myślę że teraz spróbuje nam odebrać kielich - stwierdza.
 - Może - stwierdzam.
Wiedziałam, że ta cisza jest fikcją.
 - Wiesz co, późno już połóż się. Spałaś dość mało w ostatnim tygodniu - stwierdza.
 - Aż tak to widać? - dziwię się.
 - Tak - rzuca.
 - Dobrze już idę, Dobranoc - mówię na pożegnanie.
 - Śpij dobrze - odpowiada mi.
Idę prosto do łóżka, kładę się w stroju bojowym. Oczywiście bez butów.
Sen dopada mnie od razu.
  Gdy się budzę w około mnie panuję cisza. Zaczynam poranną rutynę od zmiany stroju, szybkiego prysznica. Czeszę włosy i związuje je w kucyk, nie maluję się mocno. Nakładam tylko podkład i tusz do rzęs. Przy lustrze poprawiam dwa naszyjniki.
Wychodzę z pokoju i idę do kuchni. Kiedy do niej wchodzę biorę sok w butelce z lodówki i biorę łyka i idę do salonu. Gdy do niego wchodzę ze zdziwienia i może trochę strachu roztrzaskuję szklaną butelkę o podłogę.
Valentine stoi na środku salonu jak gdyby nigdy nic. Cofam się.
 - Cześć córeczko! Nie uciekaj mi i tak nie masz dokąd - jest lekko rozbawiony.
 - Jak to nie mam do dyspozycji całe Alicante - rzucam i próbuję podejść do drzwi wyjściowych.
 - No nie zupełnie, w nocy je przejąłem, cóż nie było alarmu bo to by cię jeszcze obudziło i co wtedy? Walczyłabyś ze mną? Z Kręgiem? Zabijałabyś ludzi, oddanych wyższym celą? Nie dorównującym twoim zdolnością? Osoby które znasz od dzieciństwa? - podchodzi do mnie.
Stoję w miejscu, w głębi wiem o jego racji.
 - Ja.. - nie wiem co powiedzieć.
 - Przecież cię znam córeczki i wiem, że nie była byś w stanie. Mam tak wielką armię, że nawet ty nie była byś w stanie jej powstrzymać - stwierdza.
 - Skąd ta pewność - muszę się mu przeciwstawić. Nie mogę się tak po prostu poddać.
 - Oj! Przestań się tak starać, co ty chcesz osiągnąć? Nie masz jak i gdzie uciec - uśmiecha się.
 - Może i tak, ale jeśli myślisz, że ci pomogę to jesteś w błędzie! Wiesz o tym, że nie zgodzę się na zabijanie pod ziemnych. Niby dlaczego chcesz to robić, bo dziadek zginął ?! Ja nie mam do nich wyrzutów, a Alec stał się jednym z nich. Czułam to - krzyczę.
 - A więc już wiesz ? No nie dziwne, straciłaś runę. Stał się wampirem - ojciec przyciska moje ręce do ściany.
Nawet nie zauważyłam kiedy podszedł.
 - To wasza wina, gdyby nie dołączył do Kręgu nie był by nim - warczę.
 - Może.. - jest rozbawiony.
 - To boli - stwierdzam.
 - Chodź ze mną - mówi.
Odwracam głowę w lewo.
Ojciec łapie mnie mocno i rysuje mi jakąś runę na karku.  Świat się rozpływa, a ja upadam.
Ostatnie co czuję to ramiona Valentine'a .
 ***           ***                  ***                     ***                      ***                    ***                 ***
Gdy się budzę czuję, że jestem w ramionach ojca. Mężczyzna głaska mnie po głowie.
Otwieram oczy i odnoszę się.
 - Wstałaś już ? - pyta.
 - Gdzie ja jestem ? - szepczę.
 - We Wiedniu, wiesz co? Dołączyło do nas wiele osób. Clary wymyśliła nam runę przynależności.
( Tak wiem to pomysł z serialu, ale mega mi się spodobał ten motyw. Nie bijcie xD)
Ty niestety nie możesz jej mieć bo wiesz, ten głupi rytuał - rzuca.
 - Gdzie jest moja siostra ? - prostuję się.
 - Nie bój się jest bezpieczna - stwierdza.
 - Czemu Wiedeń? - patrzę ojcu w oczy.
 - Bo już nie tylko nocni łowcy będą wyczuleni na podziemnych - wzrusza ramionami.
 - Co przez to rozumiesz ?- pytam
 - Uświadomiliśmy przyziemnych o ich istnieniu, nie zgadniesz jak bardzo są oddani nam - wskazuje na mnie i na siebie.
 - Na mnie - dziwię się.
 - Na całą naszą rodzinę - uśmiecha się.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Korciło mnie by to zrobić i stało się :3 No cóż piszcie komentarze jak się wam podoba blogi i zapraszam do zakładki bohaterowi ( kiedyś ją skończę !)
Miłego dnia/ wieczora/ nocy <3 !
 
 

14 mar 2016

Rodział 30 ,,Będę walczyć "

Budzi mnie wielki huk, odruchowo sięgam po broń. Na szczęście jest dzień i spałam w stroju bojowym. Zaciskam pięść na rękojeści i powoli wychodzę z pokoju. Korytarz jest pusty, powoli bez żadnych odgłosów idę w stronę biblioteki. Moje mięśnie się napinają, serce przyspiesza. Adrenalina zaczyna działać, oddech przyspiesza. Skupienie rośnie. Nasłuchuję. Do moich uszu dochodzą ciche odgłosy walki. Nie śpieszę się bo wiem, że to zdradziłoby moją obecność. Gdy dochodzę do schodów wyglądam lekko za nich. Od razu wiem z kim się mierzymy. To Krąg, od razu poznaje tych ludzi i Alec. Wygląda dziwnie, zmienił się. Wyraźnie wybiła się u niego zła natura, widzę to. Chodź tam głęboko czuję, że to już nie ten chłopak którego znałam, nie pozwalam dopuścić do siebie tej myśli.
Brunet odchodzi, ale pozostali dwaj mężczyźni  zostają.
 - Wiesz, że musimy ją znaleźć. Panu bardzo zależy na Martinie. Fakt, że Clave zrobiło jej pranie mózgu nie ułatwi nam sprawy - stwierdza.
Na anioła co wy macie z tym praniem mózgu, Boże muszę się stąd wydostać.
  - Raczej, dobrze że rudą już mamy teraz tylko najtrudniejsze - stwierdza.
Więc ten huk to był portal, a raczej przenoszenie w nim moje siostry. Super, po prostu genialnie.
Ach! Ta ironia..
 - Może jest na górze - rzuca jeden z nich.
Powoli się wycofuję.
 - Wybierasz się gdzieś - pyta mnie ojciec.
Odruchowo odskakuję w przeciwną stronę.
 - Ymmm jakoś tak dalej od was? - wzruszam ramionami.
 - Och! Córeczko, przecież ci obiecałem, że przyjdę - uśmiecha się.
 - Cóż jestem umówiona, musisz zadzwonić do sekretarki i ustalić spotkanie - rzucam.
Biegnę do okna, rozbijam je wyskakując.
 - Przyziemna - myślę.
Upadam na ziemię i biegnę prosto do Magnusa. Musi ukryć moje runy. Gdy dobiegam pod jego mieszkanie wbiegam po schodach. Pukam.
 - Martina?! - dziwi się.
Wchodzę do jego domu i zamykam drzwi.
 - Magnus szybko usuń moje runy i muszę zmienić wygląd. Valentine - stwierdzam.
 - Jasne - rzuca czar.
 Moje runy się rozpływają, nie ma ich.. Czuję się goła..
 - A co do wyglądu to jaki chcesz? - pyta.
 - Przyziemna blondynka o niebieskich oczach i wiesz jeansy i jakiś top - mówię smutno.
 - Dobrze - czaruje.
Czuję żal. Nie chcę tego ale muszę.
 - Dzięki - rzucam.
 - Muszę iść - szepczę i wychodzę. Ulica jest zatłoczona.
Tętni życiem, sama nie wierzę w to co robię, ale idę pod instytut.
Gdy przechodzę obok niego słychać rozmowę.
 - Zwiała nam, znowu - słyszę zirytowany głos Marcela.
 - Przestań i tak się nie ukryje, nie da rady - rzuca ojciec.
Ja nie dam. Czy to brzmi jak wyzwanie?
 - Który to już raz, mówiłem że ją trzeba z zaskoczenia - warczy.
 - Ale wiesz jak ona tego nie lubi - Valentine wyraźnie nie przejmuje się gadaniem ojca Aleca.
 - Nie istotne czy to lubi czy nie. Musimy wypełnić przepowiednie czy twojej córeczce się to podoba czy nie - stwierdza.
Boże jak ja mam ochotę walnąć teraz go w klejnoty.
Odchodzę w zupełnie inną stronę. Nie wiem gdzie iść, może do Luke?
Nie mogę, ojciec mnie zajdzie. Mogę też spróbować przedostać się do Alicante, ale tam też mnie znajdzie.
Przynajmniej jest dzień i po ulicach nie błąka się młoda dziewczyna. To by było już podejrzane..
Ach! Ten świat przyziemnych, oni są nie normalni.
Chociaż wilkołak to nie taki zły pomysł, on myśli że go nie lubię. Może warto spróbować. Idę w kierunku jego domu. Nie jestem śledzona, upewniłam się o tym.
Gdy już docieram do jego domu pukam.
 Luke otwiera ale oczywiście mnie nie poznaje.
 - To ja Martina szepczę i pokazuję mu oko podziemia.
 - Wchodź - rzuca i zamyka za mną drzwi.
 - Stało się coś, że tak wyglądasz? - pyta.
 - Krąg się stał, zrobili nalot na instytut. Mają Clary. reszty nie wiem bo uciekłam. Widziałam ojca, ale wyskoczyłam przez okno.  Na szczęście upadłam na górę śmieci. Nie mogę się pokazywać, on planuje wypełnić przepowiednie. Myślę, że to nie będzie nic dobrego - stwierdzam.
 - Cholera - warczy.
 - Cudem uciekłam, nie wiem co z resztą. Nawet ich nie widziałam.. - mówię smutno.
- Nie obwiniam cię - szepcze.
 - Wiem, ale gdyby nie ja to nie było by tam ojca - opieram się o ścianę.
 - Nie mów tak, przecież wiesz że to nie twoja wina - oznajmia.
Przygryzam wargę.
 - Gdybym tylko mogła coś zrobić - stwierdzam.
Nagle moje prawe ramie przeszywa okropny ból.
 - Alec - szepczę.
Odkrywam ramię runa znika.
 - Co się dzieje? - pyta zaniepokojony Luke.
 - On musiał stać się podziemnym, to nie jest ból śmierci parabatai - stwierdzam.
 - Ale jak? - mężczyzna unosi brwi.
 - Krąg musiał walczyć z podziemnymi. Instytut - myślę na głos.
Wzdycham.
 - Nie mogę się ukrywać - oczy nachodzą mi łzami bólu.
 - Możesz, Martina nie jesteś odpowiedzialna za ojca - próbuje mi wytłumaczyć.
Wyciągam stelle by złamać czar.
 - To nie ma sensu musze to zrobić, pojadę do Alicante. Szykuję się wojna, muszę walczyć. Pomogę wam z Kręgiem, ale nie zabije taty. Musicie sobie z tym poradzić - stwierdzam.
 - To twoja decyzja, skoro się zgadzasz to świetnie, możemy tam jechać choćby zaraz. Wiesz jak ważne jest byś nie trafiła w ręce ojca - mówi.
 - Dokładnie o tym wiem, możemy iść - rzucam.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na dzisiaj mam nadzieje, że się podobało. Liczę na wasze komentarze które mnie motywują :3
Jeśli ktoś z was chciałby zrobić tło bloga była bym wdzięczna. Sama próbowałam ale nie potrafię <3
Była bym wam mega wdzięczna! Pozdrawiam!
Miłego Dnia/ Wieczora/Nocy :*

12 mar 2016

Rozdział 29 ,, Znowu oni"

Kiedy Magnus przychodzi idziemy do pierwszej lepszej pizzerni. Oczywiście knajpa musi być zatłoczona, jak zwykle siadamy gdzieś z tyłu. Jest urządzona na wzór dawnych barów mlecznych.
Rozciągam się na długim siedzeniu i zaglądamy razem do karty. Jak zwykle kończy się na tym że komponujemy pizzę zamiast brać gotową.
 - To będzie tak szpinak, pomidor, szynka, cebula, cztery sery, pieczarki i do tego dwie herbaty zieloną i owocową z mango i brzoskwinią - rzuca czarownik.
Kiedy kelner odchodzi patrzę na niego z uśmiechem.
 - Nawet nie wiesz jak zdrowo oni tam jedzą. W Kręgu wystarczająco warzyw się najadłam - chichoczę.
 - Nie dziwię ci się, uciekłaś im prawda - poprawia włosy.
 - Właściwie to wyszłam po cichu przez okno, co w tym złego - wzruszam rozbawiona ramionami.
 - Jakoś nie mogę znaleźć jakiejś wady - uśmiecha się serdecznie.
 - Wytłumacz mi jak oni mogą to jeść, podobno w instytucie jest konkretna dieta. Okropne, jak bym w Kręgu nie jadła warzyw - zakładam nogę na nogę.
Magnus grzebie w swojej torbie na ramie,
 - Mam dla ciebie prezent, wiem że trochę spóźniony, ale liczy się intencja prawda? - stwierdza i kładzie przede mną pudełeczko. Jest w srebrne cekiny, na czubku ma aksamitną fioletową wstążkę.
 - Nie musiałeś - uśmiecham się.
 - Przestań to drobnostka, otwieraj - rzuca.
Wzdycham i podnoszę wieczko. Moim oczom ukazuję się srebrny wisiorek w kształcie kompasu z gwiazdą wykonaną z diamentu. w pudełeczku była karteczka z dedykacją.
Byś zawsze odnalazła właściwą drogę..
 - Jeju! Jest prześliczny, dziękuję - posyłam mu ciepłe spojrzenie.
 - Nie ma za co - oznajmia.
 - Wydałeś majątek - rzucam.
 - Oj nie przesadzaj, stać mnie - jest wyraźnie rozbawiony.
Zapinam naszyjnik na szyi razem z okiem podziemia.
Kelner właśnie przynosi nam zamówienie. Pizza pachnie przepysznie.
Nakładam sobie jeden kawałek na talerz i polewam sosem czosnkowym. Gdy biorę kęs, jest pyszna.
 - Dobra, nie - rzucam.
 - Bardzo - kiwa głową czarownik.
Kiedy już udaje nam się zjeść pizzę, rozstajemy się, a ja wspinam się po instytucie by po chwili otworzyć okno runą. Wślizguje się do pokoju.
Kładę się na łóżku obok Churcha, głaszczę go jakieś półgodziny, po czym przebrałam się w strój do ćwiczeń i zeszłam do sali treningowej. Najpierw proste rozciąganie, potem pompki. Następnie podciąganie się na drążku.
Kiedy już się rozciągnęłam zaczęłam ćwiczyć z workiem. Kopniaki, uderzenia, ogólna walka w ręcz.
 - Przypominasz swojego ojca w młodości - rzuca Hodge.
Nie przestaję.
 - Możliwe - bąkam.
 - Technika nie do zarzucenia, siła na wysokim poziomie - stwierdza.

 - Dzięki - odpowiadam.
Mężczyzna podchodzi do stojaka i bierze dwa drewniane miecze do ćwiczeń.
 - Łap! - krzyczy, a ja automatycznie łapie miecz w prawą rękę.
 - Po co mi to? - dziwę się.
 - Chce zobaczyć jak walczysz - oznajmia.
 - Zaczynaj więc - mówię poprawiając miecz w dłoni.
Hodge zaczyna walkę, a ja odpycham jego miecz. Drewno z hukiem uderza o siebie. Zeskakuję z podestu tak, że mój miecz znajduje się przy jego sercu.
  - To koniec - rzucam.
  - Walczysz jak twój ojciec, ale serce twoje jest inne - stwierdza.
 - Może - wzruszam ramionami.
 - Nie ufasz mi bo byłem w Kręgu? - pyta.
 - To dlatego, że byłeś blisko z moim ojcem, pomagałeś mu i gdyby nie Clave dalej byś go popierał - stwierdzam.
 - Zbyt surowo mnie oceniasz - mówi.
 - Może, potrzebuje czasu by ci zaufać - rzucam.
 - Jestem dość cierpliwy - uśmiecha się.
Mrużę oczy i wracam do ćwiczeń.
Kiedy już kończę idę się umyć i kładę się do łóżka z kotem.
*******************************************************************************
Budzi mnie pukanie do drzwi.
 - Proszę - mamroczę.
Do mojego pokoju wchodzi Robert Lightwood.
 - Clave potrzebuje twojej pomocy - stwierdza.
 - Mojej? Co się stało - przecieram oczy zaspana.
 - Twój ojciec wysłał na nas armie wyklętych - informuje mnie.
 - W jakiej ilości? - podnoszę się z łóżka.
 - Jakiś tysiąc - wzrusza ramionami.
Wzdycham.
 - Więc nawet nie było sensu mnie budzić to nawet nie jedna setna tego co potrafi - ziewam.
 - To dopiero początek? - mówi smutno.
 - Tak, przykro mi. Nic nie jest w stanie go zatrzymać - mrugam.
- Po za tobą - stwierdza.
 - Szczerze to i ja nic tu nie zdziałam, to jest dość duży problem - wzdycham.
Sięgam na szafkę nocną po stelle, zaczynam rysować runę czuwania.
 - Zaraz zejdę, daj mi się tylko ubrać - rzucam.
Gdy mężczyzna wychodzi wciągam na siebie strój bojowy, szybko przeczesuje włosy i związuje je w kok. Dotykam dwóch naszyjników, stoję teraz w łazience przed lustrem.
Nakładam fluid, tuszuje rzęsy i maluje usta na jasnoróżowy kolor.
W lustrze nie widzę już tej niepewnej dziewczyny, która trafiła do Alicante ratując brata.
Wyraźnie zbladłam, spojrzenie mam dużo pewniejsze. Wzdycham i odchodzę od lustra tak, aby zobaczyć siebie w ubraniu. Wyglądam dobrze, dwa naszyjniki wiszą na mojej szyi.
Wychodzę z łazienki i otwieram drzwi prowadzące na korytarz. Kieruję się w stronę biblioteki. kiedy do niej wchodzę zastaję Roberta i oczywiście Clave.
Uśmiecham się na widok mamy i Luke'a.
 - Witaj Martino - wita mnie przedstawiciel.
Muszę się powstrzymywać by nie przewrócić oczami.
 - Witam - rzuca.
 - Wiesz coś na temat rytuału równości podziemnych ? - pyta mnie przedstawiciel.
 - Chodzi ci o ten w którym nocni łowcy udowadniają, że mają ich za równych? - przechylam głowę w lewo.
 - Tak, dokładnie - kiwa twierdząco głową.
 - Oczywiście, że wiem. Nawet go przechodziłam, rok po tym jak poznałam Magnusa. Luke wam nie mówił? - ze zdziwieniem unoszę brwi.
- Nie - stwierdza.
Jocelyn patrzy wymownie na wilkołaka.
 - Wolałem zostawić ci tą decyzje, w kocu prosiłaś w bym nie mówił twojej matce - wzrusza ramionami.
 - Fakt - przeciągam się.
 - Więc jak od się odbywa? - pyta nie ugięty mężczyzna.
 - Po co wam to wiedzieć? - uśmiecham się.
 - Podziemni zgodzili się nam pomóc pod warunkiem, że przedstawiciele wszystkich rodów go przejdą - mówi.
 - Rytuał polega na biegu z wilkołakami, piciu krwi z wampirami, tańcu z faerie, uwarzenia mikstury z czarownikami i wspólnym zadeklarowaniu równości - wyliczam.
 - Ojciec nie wie, że to zrobiłaś? - Robert wpatruję się we mnie.
Hodge cały czas stoi z tyłu nie rzucając się w oczy nikomu.
 - Oczywiście, że nie. Przecież sam dobrze powinieneś wiedzieć, że po czymś takim nie mogę złożyć przysięgi. W końcu to rytuał anielski, pojednawczy z podziemnymi. Mało kto go teraz robi, bo cóż nie oszukujmy się  uważacie się za lepszych - rzucam.
 - Racja, ale to coś zmienia - pyta.
 - Nie to tylko okazanie im szacunku i deklaracja pomocy i wsparcia, wzajemnego oczywiście. Oni pomogą osobie po takim rytuale, a ona nim. Przyłączenie się do Kręgu po nim jest nie możliwe, jak już mówiłam - mówię.
Mężczyzna wzdycha z ulgą.
 - Więc możemy się na to zgodzić - wyraźnie poprawił mu się nastrój.
Kiwam głową twierdząco.
 - Będziemy się zbierać - rzuca.
Kierują się w stronę wyjścia.  Gdy znikają za drzwiami Jocelyn nie wytrzymuje.
 - Czemu mi nie powiedziałeś, że od zawsze była po naszej stronie !? - krzyczy na Luke.
 - Bo go o to prosiłam - bronie go.
Na anioła do czego doszło. Bronie kogoś komu kiedyś nie ufałam, pomyśleć że jeszcze miesiąc temu tkwiłam w Kręgu.
 - Przyjdziesz później na śniadanie - zmienia temat wilkołak.
 - Jasne, ale teraz pozwólcie, że trochę się uspokoję - stwierdzam siadając na wielkiej kanapie, na której spał Church.
Moja ręka wodzi po jego puszystej i jedwabiście miękkiej sierści.
***************************************************************************
Gdy wchodzę do jadalni zastaję mnóstwo balonów serpentyn i wystrzały z armatek na konfetti. Jest tu także ogrom brokatu. Magnus. Na stole stoi tort z białej czekolady posypany wiórkami kokosa.
Już wiem, że to czarownik wybierał tort, bo trafił idealnie.
Mimowolnie się uśmiecham. Nigdy nie miałam urodzin, lecz na nich bywałam. Głownie na tych od podziemnych.
 - Wszystkiego najlepszego - krzyczą wszyscy.
Jest tu cały instytut i mężczyzna o kocich oczach z Lukiem.
 - Dziękuję - uśmiecham się.
Fakt, że już był jakoś mnie nie obchodzi.
 - Wiem, że trochę spóźniona ale zawsze - uśmiecha się Jocelyn.
 - Nie szkodzi - mrużę oczy.
Później miałam zdmuchnąć świeczki oczywiście Magnus zrobił fioletowy ogień. Ach! Ta magia.
Później bawiliśmy się tylko lepiej.
Od mamy i Luke dostałam buty sportowe, bardzo lekkie. Fakt nie pomyślałam. Od Izzy obcisłą małą czarną.
Od Aleca dostałam dwa anielskie sztylety, były śliczne.
Clary i Jace podarowali mi uroczą sukienkę z czarnymi szpilkami.
Od nowych mieszkańców dobrego szampana, serafickie ostrze i śliczne perfumy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się wam podobało :)
Zapraszam do komentowania.
Miłego dania/wieczora/nocy <3

Rozdział 28 ,, Instytut"

Budzę się z okropnym bólem głowy. Na stole jest pełno pustych butelek, wiem że kac mnie dopadł.
 - Magnus, znasz zaklęcie na kaca ? - mamroczę.
 - Tak, już się robi - stwierdza.
Po jego głosie słychać, że również nie czuje się najlepiej, lecz gdy z jego ręki uciekają niebieskie iskierki, wszystko ustaje.
 - Dzięki - przeciągam się.
 - Muszę stwierdzić, że dobry z ciebie zawodnik - rzuca wskazując stół.
 - Możliwe - uśmiecham się siadając po turecku.
W rękach czarownika pojawiają się kolejne iskierki, a moje ubranie zmienia się w luźną, jedwabną, fioletową koszulę i jasne jeansy. Moje włosy są teraz zaplecione w dwa warkocze.
 - Aż tak źle wyglądałam - posyłam mu ciepłe spojrzenie.
 - Nie.. Wiesz, że wszyscy cię szukają - rzuca mężczyzna poprawiając swoją niebieską broszkę.
 - Nie chce tam wracać, Magnus ja mam już dość. Wiecznie tylko Martina to, Morgernstern tamto.
Nie mam chwili prawdziwego spokoju, wiecznie tylko trucie dupy, znasz mnie wiesz dobrze jak czegoś takiego nie lubię - stwierdzam.
 - Wiem, ale Tin.. Jesteś im potrzebna - oznajmia.
 - Gdyby to było tak proste jak się wydaje - mówię.
Nagle rozlega się pukanie.
 - Otworzę - rzuca.
Gdy czarownik otwiera drzwi stoi w nich Alec.
 - Magnus nie ma jej, przepadła. Boję się, że Martine ma Krąg - stwierdza.
 - Więc już nie Morgernstern, w dodatku się o mnie martwisz, uroczo - wtrącam się stając w korytarzu.
 - Nie mogliście zadzwonić - przewraca oczami.
 - Mieliśmy to w planach jednak coś nam przeszkodziło - uśmiecha się wskazując na stół z butelkami po alkoholu.
 - Od kiedy ty pijesz - Alec patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
 - Powiedzmy, że od wczoraj - wzruszam lekko ramionami.
 - Wejdziesz ? - pyta go Magnus.
Gdy siadamy na sofie wpatruję się w niebieskookiego.
 - Przysięgnij na anioła, że to co powiem zostaje między nami - mówię do łowcy.
 - Przysięgam na anioła - rzuca.
 - Valentine ze mną rozmawiał, najpierw w pokoju potem na balkonie, dlatego uciekłam. Potrzebowałam samotności - stwierdzam.
 Chłopak wzdycha.
 - Znowu on, a no tak. Clave chce nas wszystkich przenieść do tutejszego instytutu by twój ojciec miał problem z odnalezieniem nas - oznajmia.
 - Brzmi nieźle, możesz już im powiedzieć gdzie jestem, ale ani słowa o Valentine. Znałam tą dziewczynę i ją bardzo lubiłam więc miałam dość wszystkiego, to jest wersja dla Clave, dobrze ? - wpatruję się w jego niebieskie oczy.
 - Tak - zgadza się.
********************************************************************************
Przeniesienie poszło dość dobrze, nawet nie musiałam wracać po swoje rzeczy, po prostu miałam tam iść z Alecem, Instytut ten był pod opieką Hodge, niezbyt mi to pasowało, ale skoro Clave twierdzi, że już nie uznaje Kręgu to może i tak jest. Raz u niego byłam, i powiedział, że nie chce mieć z nami nic wspólnego. Nie zapomnę jak dziesięcioletnia ja musiała tu przyjść.
 Instytut jest ogromny, ale opustoszały. Pokój jaki mi przydzielono jest w na drugim piętrze, z jego okien rozciąga się widok na East River, jest dość spora. Śnieg zaczął już topnieć.
Pokój sam w sobie jest przytulny, ładnie urządzony. W jasnych kolorach, głównie pastele.
Łóżko jest spore, leżą na nim moje rzecz z Idrysu.
Na podłodzie leży biały puszysty dywan. Na przeciwko stoi biurko na, którym jest laptop i wielka szafa.
Wygląda na dość pojemną, zwarzywszy na to iż mam komodę.
Na suficie wisi ozdobny srebrny żyrandol. Na oknie jest zasłonka związana aksamitną wstążką i jedna z najlepszych rzeczy w tym pokoju. Parapet z kamienia.
Obok łóżka są drzwi prowadzące do czarno-białej łazienki. Jest nowoczesna, w przeciwieństwie do instytutu. Jest dość duża, posiada wannę, prysznic, umywalkę i toaletę.
Ma mnóstwo małych lampek na suficie. Dają one stłumione światło.
Nie mam odwago z niego wyjść i iść się przywitań, wiem że powinnam w końcu przysłano tu kilka osób by mnie chronić. Z tego co wiem to przysłali tu bliźniaków o nazwisku Shadowstone. Oczywiście Lightwoodzi przyjechali z nami, ale dołączyli do nich ich rodzicie i młodszy brat Max, ma tylko dziesięć lat. Dopiero się wszystkiego uczy, przeraża mnie to, że ja w jego wieku byłam już wytrenowana.  Zazdroszczę mu tej wolności i swobody, miał fajne dzieciństwo.
Przebieram się w strój bojowy i siadam na parapecie. Wpatruję się w rzekę. Robi się ciemno.
Lapy uliczne zapalają się w całym Nowym Jorku. Nagle dostrzegam wielki metalowy statek płynący ociężale po East River. Okrywa go mgła, nie tak zwykła. Wygląda na demoniczną, ale pewnie mi się tylko wydaje, jestem już przewrażliwiona.
Wstaje postanawiam zejść się przywitać, pewnie nie długo będzie kolacja.
Gdy moja dłoń dotyka klamki wzdycham i naciskam ją niepewnie. Otwieram drzwi i wychodzę na korytarz,  pali się na nim delikatne światło. Kieruję się w stronę biblioteki. Kiedy otwieram drzwi czyje, że coś ociera mi się o nogę. To kot, jest śliczny. Kucam.
 - Cześć śliczny - szepczę głaszcząc kota.
 - Ma na imię Church - mówi do mnie Hodge.
 Spoglądam na niego.
 - To prawda, że już nie kontaktujesz się z moim ojcem? - pytam.
 - Nie, żałuje tamtego czasu, ale go nie cofnę - stwierdza.
 - Cały czas bałam się, że to co mówią to kłamstwo, a ty dalej mu pomagasz. Mój ojciec  naprawdę zbłądził wiem to - szepczę.
 - Fakt, pamiętam gdy zakładał Krąg, był zupełnie inny niż teraz. Ale co zrobić - wzdycha.
Church łasi się do mnie a ja gładzę jego puszyste futerko.
 - Nie uwierzysz, ale ten kot jest nie ufny. Chyba cię polubił, mało komu pozwala się tak głaskać - uśmiecha się mężczyzna.
 - Możliwe - rzucam.
 - Czemu nie zeszłaś prędzej ? - pyta.
Jego bystre oczy wpatrują się we mnie.
 - Widzisz są na tym świecie rzeczy które człowiek musi załatwić w samotności - stwierdzam.
 - Zaraz będzie kolacja, przyjdziesz ? - poprawia sobie marynarkę.
 - Jasne, daj mi chwilę - uśmiecham się lekko.
Mężczyzna odchodzi, a ja siedzę na dywanie głaszcząc kota. Mój boże jak dawno nie czułam takiego spokoju i ukojenia. Podnoszę się i idę do wspólnej toalety umyć ręce. Church idzie za mną, krok za krokiem.
Kiedy już wchodzę do pełnej jadalni siadam gdzieś w koncie. Łowcy są przejęci rozmową tak, że mnie nawet nie zauważyli. Siadam więc na krześle po turecku, a kot wskakuje na moje nogi kładąc się. Biorę kawałek ryby, nie dla mnie lecz dla niego, ukradkiem podaje mu kolejne kawałki.
Ciche mruczenie dociera do moich uszu.
Dla siebie nie widzę nic ciekawego, nic na co rzuciła bym się i jadła.
W mojej głowie świta myśl, wiem że wieczorem wpadnę do Magnusa, niestety mnie nie wypuszczą, ale to tylko drugie piętro nic wielkiego. Muszę zjeść pizzę.
Kiedy Church kończy rybę wymykam się z pomieszczenia. Jest siódma, z kieszeni wyciągam telefon. Wykręcam numer do Magnusa.
 - Halo - słyszę jego głos.
 - Hej wyskoczymy na pizzę, nie mają tu nic zdatnego do jedzenia - proponuję.
 - Jasne zaraz będę - stwierdza.
 - Dobra czekam obok instytutu - rzucam i rozłączam się.
Otwieram okno i wychodzę, podczas gdy Church śpi na moim łóżku. Zamykam je runą.
Ześlizguję się po dachu i zjeżdżam na dół po rynnie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle mam nadzieje, że się podobało. Zostawiajcie komentarze!
Bay!
Miłego dnia/wieczora/nocy <3