Warto zobaczyć :)

27 mar 2016

Rozdział 32 ,, Poddana"

Wzdycham. Sama nie wiem jak mógł powiedzieć przyziemnym o naszym istnieniu to było głupie..
W dodatku wplątuje w to mnie, a ja nie chce ich uległości.
 - Dlaczego im powiedziałeś, to w brew zasadą - kiwam głową.
 - Córeczko, córeczko przecież wiem. Zapomniałaś o tym, że jak ściągnę tu Raziela to spełni me żądanie, a przyziemni pomogą nam pokonać Clave - stwierdza.
 - Pomogą tobie - poprawiam go.
Ojciec bierze mnie za rękę.
 - O nie córeczko, ty też mi pomożesz - ciągnie mnie w kierunku drzwi.
 - Skąd ta pewność - prycham.
 - Może dlatego, że nie masz wyjścia - wzrusza ramionami.
Nie wiem czemu, ale zaczyna mnie bawić ta sytuacja. Na anioła co w tym śmiesznego?
 - Zawsze jakieś jest, widzisz akurat to zawsze znajdę - rzucam.
 - Zabijesz przyziemnego ? - pyta.
 - Nie - mówię bez zastanowienia się.
 Valentine otwiera jakieś drzwi kluczem.
 - No to nie uciekniesz, a tym bardziej mnie poprzesz - uśmiecha się.
 - Mam rozumieć, że większość straży w tym czymś jest zwykłym człowiekiem - śmieję się.
Gdy wchodzimy do pokoju widzę coś czego bym się nie spodziewała. To Lilith na tle pokoju z szafami. Próbuję się cofnąć jednak ojciec nie pozwala mi na to.
 - Co ty chcesz mi zrobić - cała drżę.
 - To tylko jedno małe zaklęcie, po prostu stracisz skrupuły i staniesz się bardziej jak ta mała dziewczynka, która nie poznała jeszcze podziemnych - trzyma mnie za barki.
 - Ona już nie wróci - kręcę głową.
 - Wróci i to zaraz - uśmiecha się.
Lilith podchodzi do mnie, zaczynam się szamotać. Jej dłoń dotyka mojego czoła, a moje kolana się uginają. Wiem tylko jedno, muszę zaryzykować.
Zaczynam używać własnej zdolności na sobie, wypierając jej magię.  Dłonie zaciskam w pięści. Skupiam się na wytrwaniu, wiem że jej moc się kiedyś wyczerpie.
 - Stop - głos ojca jest stanowczy.
Upadam na podłogę, dyszę ciężko.
 - Mówiłem, że potrafi się obronić - stwierdza i podaje mi rękę.
 - To była próba - unoszę brwi.
 - Wybacz, Marcel się uparł - wzrusza ramionami.
Przyjmuję jego dłoń.
 - Nienawidzę go - rzucam.
 - Wiem, jego metody są dość okrutne, ale jest oddany sprawie - gładzi mnie po głowie.
 Kiwam głową.
 - Tato, czemu nie mogę być wolna. Zawsze mówiłeś, że najważniejsze jest szczęście. Jeśli to, że nie zabijam przyjaciół jest grzechem to będę grzeszyć. Jeśli złem jest pomoc tym, którzy pomocy potrzebują, to będę zła. Nie zmienisz mnie, nie odgonisz ode mnie wiary w siebie. Zawsze będę sobą, nawet jeśli musiałabym przyjąć najgorszy kielich goryczy - oznajmiam.
 - Przypominasz młodego mnie i bardzo dobrze - stwierdza.
Poprawiam włosy.
 - W końcu jestem twoją córką. Wychowałeś mnie, znasz mnie jak nikt, a ja znam ciebie - patrzę mu prosto w oczy.
On się tylko uśmiecha.
 - Lilith możesz nas zostawić ? - zwraca się do kobiety.
Demoniczna pani rozpływa się w powietrzu. Patrzę na ojca i wiem, że szykuję się poważna rozmowa.
 - Nie będę cię oszukiwał, chce byś była przy mnie. Postanowiłem dać ci wybór, albo zostaniesz ze mną, a ja oszczędzę twoich przyjaciół, również tych podziemnych. Jednakże jeśli mnie zgodzisz się zostać zmuszę cię do patrzenia na ich śmierć, a co do runy to wiem, że przeszłaś ten okropny rytuał, ale będziesz tu bez niej. Zależy mi tylko na tym byś stała u mego boku i patrzyła - oznajmia.
Otwieram oczy szeroko, nie wiem co powiedzieć. Biorę głęboki wdech.
 - Zgodzę się z tobą zostać jeśli przysięgniesz na anioła, że nie będzie zbędnych ofiar. Możesz uwięzić podziemnych trzymać ich tylko w Idrysie, gdzie bądź tylko nie zabijaj ich - mówię.
 - Targujesz się? Moja mała zła dziewczynka. Zgoda tylko ty też przysięgnij zostać - uśmiecha się.
 - Przysięgam na anioła - zdanie to wypowiadamy równo.
Ojciec podchodzi do wielkiej szafy i podaje mi nowy strój bojowy.
 - Przebierz się, tam jest łazienka - wskazuję na świerkowe drzwi.
Kiwam głową.
W łazience wykonuje jego polecenie, dotyka naszyjnika od Magnusa.
 - To wszystko dla was, nie mogę pozwolić by świat ogarnęła krwawa masakra - szepczę.
Wychodzę z łazienki. Valentine na mnie czeka.
Gdy wychodzimy z pokoju idę przy jego boku, nie mam wyboru.
 - Mogę zobaczyć mamę i Clary? - pytam.
 - Jasne, teraz tak - uśmiecha się i prowadzi mnie do pokoju, w którym są zamknięte.
Przed drzwiami stoi strażnik, ojciec karze mu przekazać innym, że od teraz mają mnie słuchać. Ogólnie jestem na równi z nim. Super..
Wchodzę do pomieszczenia.
 - Hej - rzucam.
 - Martina! Nic ci nie jest? - pyta Jocelin.
 - Nie - kiwam przecząco głową.
Patrzy prosto w moje oczy.
 - Czemu więc jesteś smutna? - dotyka mojego ramienia.
 - Bo zgodziłam się tu zostać.. Pod warunkiem, że daruje życie podziemnym i nie będzie krwawej masakry - stwierdzam.
 - Jak zwykle czujesz się odpowiedzialna za cały świat - przytula mnie.
 - Bo jestem - patrzę na Clary, która jest zajęta rysowaniem.
Jocelin wyczuwa to o czym myślę.
  - Tworzy runę, chce zadowolić ojca by pozwolił jej się zobaczyć z Jace'm - szepcze.
 - Rozumiem -  stwierdzam.
 - Co z Clave ? - pyta.
 - Nie radzą sobie zbyt dobrze, ale wszystko będzie dobrze, mam nadzieję - uśmiecham się lekko.
Nagle rozlega się pukanie. Do pokoju wchodzi jakiś przyziemny.
 - Panienko Morgernstern, jesteś potrzebna ojcu - oświadcza.
/* - Teraz? - przewracam oczami.
 - Tak - kiwa głową.
 - Już idę - mówię.
 - Trzymajcie się - wołam wychodząc.
 ***                     ***                        ***                           ***                ***                      ***
Ojciec czeka na mnie przed drzwiami.
 - Chodźmy na kolację - mówi.
 - O ile nie będzie tam Marcela, nie mam ochoty na krzywdzenie ludzi - rzucam.
Idziemy przez długi korytarz, prosto w stronę schodów.
 - Przynajmniej w końcu jest czas, w którym masz na to ochotę - uśmiecha się.
 - Co nie zmienia faktu, że ja nie zamierzam walczyć przeciwko Clave, nie są tacy źli jak mówiłeś - prycham.
 - Musiałaś, prawda - przewraca oczami.
 - Przecież mnie znasz - unoszę lekko brwi.
Valentine otwiera drzwi. Pokój jest dość mały, stoi w nim jeden okrągły stolik i dwa talerze.
Tata zamyka za nami drzwi.
 - Martino, nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłem - stwierdza i przytula mnie mocno.
Wtulam się w niego, brakowało mi tego. Tak długo na to czekałam.
 - Wiedziałem, że tęskniłaś - szepczę.
 -  A mogło być inaczej? Mogłam tak po prostu zapomnieć o tobie, o tym że mnie wychowałeś?
Może i nie podoba mi się to co robisz, ale to nie zmienia faktu, że jesteś moim tatą. Bez względu na wszystko - odszeptuję.
 - Już się bałem, że cię straciłem - oznajmia.
 - Przecież nigdy nie przestanę być twoją córką - szepczę.
 - Wiem, ale to co Clave zrobiło z Jocelin.. - gładzi moje włosy.
 - To wina tego jak prowadzisz Krąg - wzdycham.
 - Polityka, nigdy nikomu nie dogodzisz, usiądźmy - wskazuje na stół.
Kiwam twierdząco głową.
Krzesła są bardzo wygodne, pokój jest w odcieniach szarości.
Klimat starych mebli dodaje mu uroku, ciemne drewno jest odnowione.
 - Wiesz ile osób wiele by dało byś była z ich synami? Dokładnie wiesz jak dobra w walce jesteś, w dodatku twoja uroda - uśmiecha się.
 - Ani mi się waż - piorunuję go wzrokiem.
 - Ja tylko mówię, tamto to pomysł Marcela - stwierdza.
 - Powinieneś go zabić już dawno - opieram się o miękkie oparcie .
Ojciec przeczesuje palcami włosy.
 - To ty go nienawidzisz - rzuca.
 - Ale to ty jesteś moim tatą - trzepoczę rzęsami.
 - Od zawsze byłaś niegięta, zawsze cieszyła mnie ta cecha. Niestety w niektórych sytuacjach to wada, wiesz ile bym dał byś mnie popierała - wzdycha.
 - Wiem, ale ja myślę samodzielnie - stwierdzam.
 - Tak i bardzo dobrze, że tak jest. Wiesz dokładnie, że mnóstwo osób czeka by wejść ci na głowę - wzrusza ramionami.
 Unoszę brwi i siadam po turecku.
 - Zjadłabyś coś, nie chcę być nie miły, ale wyglądasz okropnie. Muszę się za ciebie wziąć - rzuca.
Mimowolnie przewracam oczami.
 - W sumie to twoja wina, całymi nocami próbowałam przewidzieć co zrobisz. Nie jadłam, bo nie dawało mi spokoju to co mi powiedziałeś, ten twój wybór.. A tak z innej beczki, Hodge pracuje dla ciebie, prawda? - pytam.
 - Tak, nie przekonał cię. W końcu to ty... Czyli muszę cię pilnować, stęskniłem się za tym - uśmiecha się.
Ojciec zabiera mój talerz i nakłada trochę sałatki, dwie kromki chleba, kawałek kurczaka i nalewa mi herbaty.  Następnie odstawia talerz na miejsce.
 - Jedz - rzuca.
 - Chyba żartujesz, nie zjem tego wszystkiego - prycham.
 - Nie, nie żartuję. Nie wyjdziesz stąd dopóki tego nie zjesz - stwierdza.
 - To brzmi jak wyzwanie - uśmiecham się.
 - Nie zmuszaj mnie do tego bym cię karmił - opiera ręce na stole.
Kręcę głową.
  - Chcę to zobaczyć - śmieję się.
Ojciec wstaje i przyciąga krzesło i siada blisko mnie. Nabiera na widelec porcje jedzenia.
 - Nie - odwracam głowę.
Bawi mnie ta cała sytuacja. Oboje wiemy, że ja nie zrobię tego co mi karze tata, a on mi nie odpuści.
 - Jesz sama czy mam cię do tego zmusić ? - pyta.
 - Ja.. - ojciec wpycha mi jedzenie do ust.  Przełykam je z przymusu.
 - Ej! - warczę.
 - Widzisz można -  mówi wmuszając we mnie kolejny.
  - Tato! - syczę.
Valentine jest wyraźnie rozbawiony.
 - Sama tego chciałaś - wzrusza ramionami.
I kolejna porcja.
 Kiedy już cała porcja zostaje we mnie wmuszona piorunuję ojca wzrokiem.
 - Nie masz może ciekawszych zajęć - burczę.
 - Mam, ale najciekawsze z nich patrzy się teraz na mnie w wyrzutem - rzuca.
 - Dokładnie wiedziałeś, że ja aż tyle nie jem. Za kogo ty mnie masz - mówię.
 - Za wygłodzoną dziewczynkę - uśmiecha się.
 - Czy ty chcesz mnie utuczyć - mrużę oczy.
 - Tak, potem cię zjem.. Tak naprawdę to martwię się o ciebie - stwierdza.
 - Przecież wiem - ziewam.
Patrzę na zegarek jest dwunasta w nocy.
 - Naprawdę jest już tak późno - unoszę lekko brwi.
 - No tak, wiem.. Chodźmy spać - oznajmia.
  - Jacy my - wstaję i się przeciągam.
Ojciec wzdycha.
 - Będę cię pilnował dwadzieścia-cztery na dobę, a jak uciekniesz to założymy sobie kajdanki - uśmiecha.
  - Super - przewracam oczami.
  - Miło, że się cieszysz - rzuca.
 - Ach! Ta magia sarkazmu -podchodzę do drzwi.
Tata momentalnie staje za mną i dotyka mojego ramienia.  Jednym szarpnięciem otwiera drzwi.
Po chwili już idziemy długim korytarzem, następnie na górę po schodach, aż finalnie stajemy przed ciemnymi drzwiami. Valentine je otwiera i wchodzimy do pokoju w odcieniach bieli i złota. Jest bardzo jasna i przestronna, na przeciw łóżka stoi jest wielkie łóżko, dwie wielkie szafy.
Ojciec runą zamyka drzwi. Po czym podchodzi do szafy i podaje mi piżamę i wskazuję łazienkę.
Szybko się myję, włosy ciało, po czym wychodzę. Tata zajmuję zaraz po mnie łazienkę, a ja zaglądam do szafy w której są ,, moje" ubrania. Na samym dole jest mój miecz.
 Przyciskam go do siebie, jest nie naruszony. Jest wyczyszczony i nabłyszczony. Jest mój...
  - Brakowało ci go ? - Valentine kładzie dłoń na moim ramieniu.
 - Tak - uśmiecha się i odkładam go.
  - Chodź spać - stwierdza
Kiedy kładę się koło niego, przypominają mi się starte dobre czasy. Mimowolnie zasypiam wtulona w niego.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, mam nadzieję, że się wam podobało. Liczę na wasze komentarze.
Wiem, że dawno nie było rozdziału, ale ja również mam święta :*
Miłego dnia/wieczora/nocy <3

6 komentarzy:

  1. Ta scena z karmieniem Clary cyło boska <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clary ? To była Martina xDD

      Usuń
    2. O bosze ale ja jestem głupia... Myśle Martina pisze Clary... XD

      Usuń
    3. Mam zaszczyt nominować Cię do Libster Blog Award!
      Szczegóły: http://welcome-in-the-xxi-century.blogspot.com/2016/04/lba-4.html

      Usuń
  2. Supeer rozdział, czekam na na nastepny

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz :* To nie boli, a cieszy autora, więc doceń moją pracę :3