Warto zobaczyć :)

24 sty 2016

Rozdział 13 ,, Koszmary"

                                                                  UWAGA !                                                              

Hejka zanim przeczytacie ten rozdział zmieniła się treść 12, wkradł mi się mały błąd, ale sytuacja opanowana :P Zapraszam na rozdział 12 i na ten :)
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Budzę się w ciepłym i wygodnym łóżku, mam ręcznik na czole. Otwieram oczy, widzę że mama siedzi obok mnie i wpatruję się we mnie.
 - Jak się czujesz ? - pyta.
Właśnie w tym momencie czuję zimno, boli mnie głowa.
 - Nie zbyt dobrze, co się stało ? - mój głos jest zachrypnięty.
 - Spałaś trzy dni, dostałaś krew szatana, Magnus powiedział nam, że działa podobnie do demona strachu. Tylko, że zasypiasz, masz gorączkę i śnisz o swoich największych lękach - stwierdza.
 - Czy coś się stało gdy ja spałam ? - wpatruję się w mamę, po czym próbuję usiąść.
Moje staranie okazuję się bezcelowe, bo braknie mi sił.
  - Krąg atakuję Idrys, ale dają sobie radę, nie podnoś się masz gorączkę. Zmierzę ci temperaturę, dobrze - proponuje, a ja kiwam głową.
Po minucie piszczy, mama wyciąga go z pod mojej pachy.
 - Na anioła ! Masz czterdzieści stopni - widzę, że się martwi.
 - Nic mi nie będzie - uśmiecham się blado.
 - Luke ! - krzyczy.
Mężczyzna praktycznie natychmiast wbiega do pokoju.
 - Pogorszyło się, sam zobacz - mówi do niego.
 - Cholera, nie możemy jej zabrać do lekarza, ma runy. Kąpieli w zimnej wodzie zabronił Magnus - wzdycha.
 - Leki na gorączkę nie pomogły - szepcze Jocelyn.
Kiedy zamykam oczy widzę siebie na tle płonącego Alicante.
 - Nie - wzdrygam.
 - Koszmary - mówi mama do Luke.
 - Zadzwonię do Magnusa - rzuca wilkołak i idzie do telefonu.
Wpatruję się w moją dłoń, pierścień.
 - Jonathan - marzę by go usłyszeć.
 - Wiem o tym co Marcel zrobił, lepiej ci już ? - słyszę nadzieje w jego głosie.
 - Nie, przed chwilą się obudziłam, podobno mam czterdzieści stopni gorączki - mrużę oczy.
 - Trzymaj się mała, przepraszam ale jestem na spotkaniu Kręgu muszę się skupić by się nie domyślili.
Znika.
 - Woda - szepczę i bezsilnie wyciągam rękę w stronę butelki.
Moje gardło to istna Sahara. 
Mama podaje mi butelkę wody. Bez wahania wypijam całą.
 - Dziękuję - uśmiecham się.
 - Proszę, cieszę się że w końcu jesteś przy mnie. Przez te wszystkie lata martwiłam się jak bardzo Valentine cię zepsuję, ale mnie zaskoczyłaś. Nikt nie wierzył, że wychowana w Kręgu osoba będzie w stanie nam pomóc - stwierdza.
Mrugam, czuję się bardzo źle.
 - Ojciec cię szuka, musimy się ukrywać. Głównie chodzi mu o ciebie, nie wiemy czemu. To musi być dla ciebie ciężkie, cały świat wywrócił się do góry nogami - mówi/
 - To fakt, ale już się z tym pogodziłam. Wiesz czego najbardziej się boję ? Tego, że stanę się potworem. O tym były moje koszmary, od zawsze uciekałam od zła. Marcel i ojciec nie mogli tego znieść, lecz potem Valentine pogodził się z tym, ale Trancy trwa w tym do dziś.  Oni potrzebują mnie jako potwora, ta moc może im pomóc wygrać. Nigdy nie chciałam nikogo krzywdzić, żałuję że nie uciekłam z Kręgu. Bałam się, że Clave i ty spróbujecie mnie zabić - szepczę.
 Jocelyn gładzi mnie po włosach.
 - Naprawdę tak myślałaś - pyta zdziwiona.
 - Jestem córką Valentine, dziwisz mi się ? - stwierdzam.
 - Racja, twoje oczy są inne niż jego, może i są tego samego koloru, lecz twoje są ciepłe i przyjazne. Jego zaś poważne - wpatruje się we mnie.
Nagle Luke wchodzi do pokoju.
 - Magnus zaraz tu będzie, naprawdę polubił Alec'a. Lepiej Ci już Martino ? pyta i uśmiecha się.
 - Nie zbyt - stwierdzam.
                ***                 ***                  ***                 ***                     ***                 ***

 - Gdzie jest moja córka ! Gadaj ty paskudna hybrydo demona - warczy Valentine.
 - Nie wiem - jęczy wilkołak.
 - Zaraz ci przypomnę - parska i obsypuję go opiłkami srebra.
Mężczyzna wiję się z bólu.
 - Jocelyn ją gdzieś zabrała - mówi z bólem.
 - Jest z nią ktoś jeszcze - syczy.
 - Luke - dyszy.
 - Gdzie ich znajdę ?! - pyta.
 - Nie wiem - łzy spływają mu po policzkach.
Emil on nic nie wie, przywiąż go do czegoś ciężkiego i rzuć za burtę do East River.
Valentine stacjonował teraz na wielkim okręcie, pływał przy Nowym Yorku. Potrzebował Martiny, Jace, Clary. Alec'a mógł łatwo tu ściągnąć, a Jonathana miał przy sobie. Wszystko szło tak jak planował.
Wystarczy tylko przekonać jego córkę, że dobro jest złe. To jest najgorszy aspekt jego planu.
Marcel może i zrobił błąd z wstrzyknięciem jej tego świństwa, ale może coś jej to pokarze i da jej to do zrozumienia. Przynajmniej jest wykluczona z walki na jakiś czas.
 - Wzywałeś mnie ojcze ? - pyta blondyn.
 - Tak Jonathanie, wygramy to - mówi Valentine.
 Chłopak tylko kiwa głową.
 - Wiesz gdzie jest twoja siostra ?  - mierzy go wzrokiem.
 - Niestety nie, uwierz mi tęsknie za nią i chcę ją tu z powrotem - uśmiecha się.
 - Rozumiem, znajdziemy ją i zmusimy ją by do nas dołączyła - mówi.
 - Tak - Jonathan wpatruję się w dal.
Nie zgadza się z ojcem, ale nie może nic z tym zrobić, ważne jest to, że jego mała siostrzyczka jest bezpieczna, tam gdzieś daleko.
 - Zawszę będę ją chronić, dopóki będę żyć nie pozwolę by ktoś ją skrzywdził, Jest taka mała i niewinna, kocham ją. Ona jedyna mnie zna i kocha. Chce ją mieć przy sobie już na zawszę, brakuję mi jej ciepła. Tego uśmiechu, momentów kiedy mnie o coś prosiła. Jej oczy, tęsknie za jej uściskiem.
Brakuję mi jej dotyku na mojej skórze, troski o mnie. Chcę znów się o nią martwić, słuchać jej śmiechu. Słów otuchy, jej wiary w niemożliwe. Tego co kocha, wspólnych wieczorów. Dosłownie wszystkiego - pomyślał.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na dzisiaj, mam nadzieję że się wam podobało, nie zapomnijcie o zostawieniu po sobie komentarza.
Pozdrawiam !
Miłego dnia/wieczora/nocy <3

Rozdział 12 ,, Odejdź !"


Pojawiam się w Alicante, zatkniętą korkiem buteleczkę wpycham do kieszeni. Warto mieć plan B.

  - Nie wierzę, że wróciłaś - uśmiecha się Valentine.

 - Chce ci tylko powiedzieć, że nie musisz tego robić, skończ z tym ! - krzyczę.

 - Tylko po co, by dalej patrzeć jak Clave nami pomiata. By podziemni przejęli władze - prycha.

Wpatruję się w niego, czuję się jak mała bezbronna dziewczynka.

 - To nie jest tak jak myślisz. Nienawidzisz ich bo jeden z nich zabił dziadka, trudno stało się. U nas też są mordercy, a ich nie zabijasz. Czemu ? - pytam.

  - Nie próbuj - warczy.

 - Nie zachowuj się jak demon, przecież my nocni łowcy powinniśmy je zabijać ! A nie na Anioła się z nimi sprzymierzać - pokazuję ręką na demony walczące z Nefilim.

 - Nie wyjeżdżaj mi tu z kodeksem - oznajmia.

 - Ja  nie kazałam sobie uczyć go na pamięć - przewracam oczami.

Widzę, że Marcel się budzi, cholera tylko nie on.

 - Jeszcze poznasz smak zła - uśmiecha się blondyn.

 - Nigdy - syczę.

 - Martina, niby taka nie pozorna dziewczynka, a jednak ma w sobie potężną moc. Gdybyś tylko była zła, ale to nie problem. W krótce mu ulegniesz, to nie sprawa dyskusji mała.  To twoje dziedzictwo,

będziesz potworem - śmieje się Marcel.

 - Po moim trupie - syczę.

 - Będziesz potworem, a może nawet nim już jesteś - kontynuuje.

  - Nie znasz mnie  ! - krzyczę.

 Mężczyzna podchodzi coraz bliżej.

 - A może raczej ty nie znasz siebie ? - pyta.

Bez wahania wyciągam miecz.

 - Jesteś zerem nie możesz mi wmówić jaka jestem. Ja nigdy nie ulegnę złu, zrozum to w końcu - syczę.

 - Wiesz, że twój parabatai uciekł z demonem, mu w przeciwieństwie do ciebi grozi demoniczna ospa - prycha.

 - Kłamiesz ! - krzyczę ze zgubną nadzieją w głosie.

 - Nie Martino, nie tym razem - uśmiecha się.

Zaciskam pięść.

 - Odejdźcie stąd ! - daję upust emocją.

 - Wynocha ! - mój głos jest stanowczy.

 Marcel podchodzi bliżej.

 - Bo co mi zrobisz ? - parska.

 - Liczyłam na to pytanie - uśmiecham się.

W mojej dłoni pokazuję się czerwony błyszczący dymek, oczy przechodzą w kolor krwi.

Zmuszam jego rękę by sam się bił, potem upada. Następnie wbiega na ścianie.

Przestaję go kontrolować.

 - Wynocha - warczę.

Marcel podnosi się i znika.

 - To jeszcze nie koniec córeczko - mówi Valentine i znika, a z nim demony i krąg.

Wiem, że używają magii Lilith.

Ruszam przed siebie ulicą.

Moje oczy wracają do normy, a dymek znika. Alicante mocno nie ucierpiało, ale demoniczne wierze trzeba będzie naprawić.

 - Luke ! - krzyczę do niego.

Biegnę w jego stronę.

 - Dałam radę, przeciwstawiłam się im - uśmiecham się.

 - To dzięki tobie zniknęli ? - pyta.

 - Tak - uśmiecham się blado.

 - Uratowałaś nas, dzięki - wpatruję się we mnie.

Z moich oczu płyną łzy bólu. Nie chciałam tego robić. Daję upust emocją.

 - Zabierz ją stąd Luke, nie chcemy by Valentine ją dopadł - słyszę głos przewodniczącego rady.

Wilkołak bierze mnie na ręce, nie walczę, po prostu płaczę.

To za dużo dla mnie, jestem bez silna. Zamykam oczy, chcę uciec. Po chwili czuję, że Luke przechodzi przez portal.

 - Postaw mnie - mówię szybko.

Wilkołak jest zdziwiony, ale stawia mnie na ziemi, a ja wymiotuję krwią.

 - Co się tam stało ?- pyta.

 - Marcel wstrzyknął mi krew demona, ale uzupełniłam ją czystą krwią anioła od Ezechiela - mówię.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, staram się napisać jak najwięcej dzisiaj bo potem może być problem z weną xD
Pozdrawiam i czekam na wasze komentarze :)
Miłego dnia/wieczora/nocy C:

21 sty 2016

Rozdział 11 ,, Macel"

Syreny alarmowe rozbrzmiewają w całym Alicante. Wiatr mierzwi mi włosy, mam na sobie sweter i na to narzuconą kurtkę, ale na samą myśl o ojcu robi mi się gorąco. Wparuję się w przestrzeń, jest popołudnie, słońce skłania się już ku zachodowi. Wiem, że zaraz poleje się krew niewinnych, czuję ból. Nie chce mierzyć się z ojcem, ale wiem jedno, beze mnie sobie nie poradzą.
 - Nie musisz tego robić - szepcze Luke.
 - Nie mogę też wiecznie uciekać, ale boję się tego co mi zrobi - mrużę oczy.
 - Jest w stanie cię skrzywdzić ? - pyta.
 - Myślę, że nie tak bardzo on jak Marcel Trancy, zawsze uważała mnie za słabą i bezbronną. Nigdy nie zabiłam żadnego podziemnego, ma mi to za złe. Zawsze chciałbym była podła, wyrachowana i bez serca, ale nigdy tego nie dopiął - unoszę wzrok na wilkołaka.
Wpatruję się we mnie.
 - Kiedy dostałem zadanie by cię tu sprowadzić, głównie pomysł twojej matki i Clave, Myślałem, że będziesz podła i bezlitosna, ale ty okazałaś się uwięzioną w okrutnym świecie Kręgu, niewinną dziewczyną, wszyscy myśleliśmy, że będziesz inna. Zaskoczyłaś nas - mówi, ton ma serdeczny.
Uśmiecham się.
Po chwili kopuła nad nami zaczyna się trząść.
 - Valentine - szepcze Luke.
 - Tak - kiwam głową.
Po chwili osłona rozsypuje się w drobny mak, biegnę przed siebie, zauważam ludzi z Kręgu. Chowam się w uliczce.
- Więc mamy znaleźć, Martine, Jocelin, Clary i Jace - mówi Eric.
Znam go, przewodzi grupie C.
Przygryzam wargę, widzę że jego wojsko jest wielkie. Powinnam uciec, kolejny błąd do kolekcji. Patrzę na swoją dłoń, już wiem że moc będzie mi potrzebna.
Moje oczy stają się krwisto czerwone, biegnę do portalu i zauważam, że oni nie zdążyli do niego dojść. Jace, Jocelin i Alec walczą. Clary musi chować się za nimi. Biegnę im pomóc.
Kiedy dobiegam zauważam jego.
 - Marcel - warczę.
 - Stęskniłaś się za nami ? - pyta.
 - Zamknij się - syczę.
 - Nie mów, że przyłączyłaś się do tych żałosnych nocnych łowców - kpi.
 - Nigdy nie przyłączyłam się do twojego oddziału B - parskam,
 - Ty.. - widzę, że go wkurzyłam.
Demony, widzę je. Właśnie lecą w naszą stronę jeden z nich celuje w Clary.
 - Nie krzyczę popychając ja na ziemie, sama dostając wielką czarną kulą - o dziwo zapiekła mnie tylko runa, ta od anioła. Więc ona chroni przed magią, świetnie.
 - Coś ci nie wyszło - śmieję się.
 - Powinnaś leżeć na ziemi, nieprzytomna - dziwi się.
 - Jak widać nic mi nie jest - mówię, a mężczyzna rzuca się na mnie.
Wyjmuję miecz i walczę z nim.
Po chwili zauważam ojca.
- Nie pozwolę ci ich skrzywdzić - warczę na Marcela.
 - To nie koncert życzeń - parska.
 - Wiesz, że mnie nie pokonasz w walce.
 - Ale tak to co innego - mówi i wstrzykuję mi coś prosto w szyję.
Z moich ust wydobywa się jęk.
 - Krew demona, mała wiesz jak to na ciebie działa ? - kpi ze mnie,
 - Chociaż ból nasyca każdą komórkę mego ciała. Zmuszam się do użycia całej mocy.
W mojej dłoni pojawia się czerwona poświata, którą celuję w Marcela który odlatuję, także uderza w budynek na przeciwko mnie.
 - Martina - woła Valentine.
 - Co ? Myślisz, że nie wiem co mi może ! Tylko krew anioła, któremu pomogłam,
Nie będę zła - mówię.
 - Wiem, ale to co zrobiłaś jemu - wskazuje głową Marcela.
 - Nie było aktem dobrego serca - uśmiecha się.
 Podnoszę się mimo wielkiego bólu.
 - Możliwe, ale to była obrona konieczna - wiem, że próbuje mnie przekonać do swojej racji.
 - Dalej boisz się swojej prawdziwej natury - kusi mnie by użyć mocy.
 - To nigdy nie będzie moja natura, nie jestem taka - warczę.
 - Próbujesz to sobie wmówić - prycha.
Wzdycham.
 - Może i jestem Morgernstern'em, ale to nie ma znaczenia. Wiem, że się nie poddam, przecież mnie znasz. Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr - mówię.
 - Alicante będzie moje, wypełnię przepowiednie - oznajmia.
 - Do tego będziesz potrzebował mnie - syczę.
Żałuję, że Ezechiel nie dał mi swojej krwi, tylko ona mi teraz pomoże.
Na mojej prawej dłoni pojawia się białe światło, wyłania się z niego strzykawka ze złotą krwią.
Wstrzykuję sobie ją bez wahania.
Zawsze możesz na mnie liczyć, jestem ci to winien Martino - słyszę w mojej głowie głos anioła.
Uśmiecham się i upuszczam strzykawkę, emanuję energią.
 - Co to było ? - pyta.
 - Mała pomoc z góry, a co do zamknięcia kręgu to nie masz piątej osoby - prycham,.
 - Jak to nie, znalazłem u Clary w pokoju szkicownik z runami których nie znam - uśmiecha się.
Cofam się o krok.
 - Już wiesz, że wgrałem - prycha.
  - Alec zabierz ich stąd, ja muszę coś zrobić - szepczę.
Chłopak szybko wchodzi z nimi do portalu.
 - Upss... Uciekli ci - śmieje się.
 - Ale mam ciebie - boję się go.
 - Nie, nie masz - biegnę.
 - I tak mi nie uciekniesz ! - krzyczy.
Ja mam zupełnie inny plan. Skaczę do portalu.
 - Magnus, masz to o co się prosiłam  ? -pytam.
Właśnie wpadłam do jego mieszkania, znam go już bardzo długo.
 - Oczywiście - podaje mi fiolkę.
 - Dzięki, otworzysz bramę do Idrysu ? - wpatruję się w niego a on kiwa głową i otwiera błękitny portal.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Halo komentarze ! Gdzie jesteście ?  Brakuje mi weny ! Pomocy xD
Czekam i czekam a ich jak nie było tak nie ma ; c
Miłego dnia/wieczora/nocy

20 sty 2016

Rozdział 10 ,, Uciekaj ! "

Kiedy wchodzimy do rezydencji Lightwood'ów  wpatruję się w mamę. Kciukiem dotykam pierścienia Morgernstern'ów na mojej lewej ręce. Jest on wykonany ze srebra, ale kiedy wodzę palcem po nim zauważam jedną małą zmianę, jedna gwiazdka jest wykonana z sama nie wiem czego.
Nie znam tego kryształu, Jonathan ?
 - Jocelin, musimy pogadać - stwierdza Luke.
 - Oczywiście - zgadza się i po chwili znikają w kuchni.
 - Zaraz wracam - mówię i kieruję się do łazienki.
Zamykam drzwi i opadam na podłogę.
  Martina, słyszysz mnie ? - odzywa się Jonathan.
Słyszę go w swojej głowie.
 -  To ty braciszku - pytam w myślach.
 - Tak to ja, jak tam u ciebie, nie robią ci krzywdy - martwi się, słuchać to w jego, o ile mogę go tak nazwać, głosie.
 - Wszystko w porządku tylko, że zrobili mi przesłuchanie z mieczem. Nic mi nie jest.. Jak u ciebie, ojciec bardzo chce mnie ukarać ? - pytam.
 - Jest zły to fakt, ale na Clave. Musisz na niego uważać on chce cię zmienić, to wszystko jest pomysłem Marcela. Nie wychylaj się, proszę nie mogę stracić jedynej osoby, którą kocham - słyszę ból w jego wypowiedzi.
 - Nie stracisz, proszę nie bądź zły, myślę że Jocelin może cię pokochać - marzę o tym by wylądować w jego ramionach.
 - Nie, nikt mnie nie kocha, cóż może po za tobą - mówi.
 - Oni po prostu nie rozumieją cię, a ja tak. Proszę dbaj o siebie - wzdycham.
 -  Dobrze wybacz muszę iść - oznajmia.
 - Jonathan - czuję smutek i czuję jak odchodzi z mojej głowy. Dziwne uczucie.
Wstaję z podłogi i patrzę na siebie w lustrze, na moje szczęście wyglądam normalnie.
Kiedy wychodzę z łazienki, widzę że wszyscy się we mnie wpatrują.
 - No co ? - pytam.
 - Czemu nic nie powiedziałaś ? - Jocelin wpatruję się we mnie.
Cholera, czemu oni muszą dążyć temat, którego tak nienawidzę ?
 - Tak wyszło - szepczę.
Liczę na zmianę tematu, ale jak na razie to abstrakcja.
 - Nie ufasz nam ? - pyta Clary.
Tylko nie ty, dlaczego te pytania.
 - Nie, ja po prostu go nie chce, nie jestem i nie będę kolejnym potworem wśród Morgernstern'ów - wzdycham.
 - To nic złego - mów Luke.
 - Nic złego, ja mogę ci gmerać w mózgu, mogę kazać ci zrobić co mi się żywnie podoba ! To cholernie okrutne ! - krzyczę.
 - To ta moc ma aż taką siłę - widzę, że Jocelin jest zaszokowana.
 - Tak - przewracam oczami.
 - To nie jest zła moc Martino, trzeba ją kontrolować, zobacz na siebie. Potrafisz ja okiełznać, nie używasz jej. Rozumiesz ją, umiesz jej użyć gdy trzeba. Nie przejmuje ona nad tobą kontroli - oznajmia Alec.
Ma racje, potrafię to powstrzymywać.
- Możliwe, ale co jeśli kiedyś nie dam rady ? - pytam.
 - Nie bądź pesymistką - Jocelin podchodzi bliżej i mnie przytula.
 - Jestem realistką - szepczę.
Wiem jak wielką mocą dysponuję i boję się, że ona mnie zgubi.
 - Dlaczego nie uciekłaś z Jonathanem, on nie jest zły. Kocham go, ale wiem że niezrozumienie go przez ludzi mu bliskich go sprowadzi na złą drogę. On wie jak bardzo go kocham, ale ja jestem jedna.
Nie dostał miłości od ojca, od zawsze tylko ja go rozumiałam. On nie jest potworem tylko zagubionym chłopakiem - szepczę.
 - Masz rację popełniłam błąd, tak jak wtedy gdy pozwoliłam by ojciec cię zabrał - mówi.
 - Nie chciałabym nie wiedzieć kim jestem - patrzę na moje runy.
 - Chciałam ją ochronić przed Valenine - szepcze.
 - Wiem - zamykam oczy.
  - Martina ! Uciekaj szybko ojciec, chce podbić Alicante, wasza liczebność jest za mała !- krzyczy i znika.
 - Jonathan ! Nie ! - wyrywam się z ramion mamy.
 - Valentine zaraz tu będzie ! - krzyczę.
 - Luke musimy uciekać z Idrysu, jestem pewna, że mama, Clary i Jace nie mogą tu być, przepowiednia - oznajmiam.
 - A co z tobą ? - pyta Jocelin.
 - Ja spróbuję go przekonać by tego nie robił - podnoszę na nią wzrok.
 - Jeśli ci się coś stanie - martwi się.
 - Ucieknę, idźcie do Magnusa, nie może was znaleźć - szepczę.
 - Alec, zaprowadzisz ich do portalu ? - uśmiecham się.
 - Dobrze - kiwa głową.
 - Luke, chodźmy ostrzec Clave - mówię, a on twierdząco kiwa głową.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, staram się napisać jak najwięcej dzisiaj bo potem może być problem z weną xD
Pozdrawiam i czekam na wasze komentarze :)
Miłego dnia/wieczora/nocy C:

18 sty 2016

Rozdział 9 ,, Miecz anioła"

Cały czas milczę, nie potrawie się odezwać. Boję się tego co zobaczyłam, to co zrobił anioł.
Myślałam, że jeśli wrócę do domu to da mi odpowiedź na jakieś pytanie, cóż zamiast tego jest ich jeszcze więcej. Śnieg zaczyna padać, opada na moje włosy. Kiedy przechodzimy przez bramę czuję się uwięziona, sama nie wiem czemu. Czyżby ojciec chciałbym tu trafiła ? Może liczy na to, że stanę się jego informatorką. Dobre sobie, ja się w wojny nie bawię. Idziemy do domu Lightwood'ów, zaraz nie. Skręcamy w stronę Sali Anioła, Clave się stęskniło ?
Podnoszę wzrok na Luke, nawet nie myślałam, że on cały czas na mnie patrzy.
Na chwile zamykam oczy, czuję jak ból we mnie narasta.
 - Nie ! - krzyczę i upadam na kolana.
 - Co się stało - wilkołak kuca przede mną.
 - Wiem co ojciec próbuje osiągnąć, chce bym była zła. Każdy Morgernstern staję się zły przez niego,
wilkołak zabił jego ojca co za tym idzie, ból. Reszty raczej nie będę wymieniać, zło rodzi się z bólu - szepcze.
Luke zastanawia się chwile.
 - Masz rację każdy cierpiał i stawał się zły - mówi.
Wzdycham.
 - Nie chce być zła - patrzę na ziemię pokrytą śniegiem.
 - Nie będziesz - kładzie mi rękę na ramieniu.
 - Chodźmy - podaje mi rękę, którą przyjmuję.
Wstaje i idziemy, kiedy stajemy przed salą anioła. Jeden z łowców otwiera drzwi i dołącza do grupy, odchodzą.
Wchodzę do sali anioła, nie ma tu nikogo poza Clave, znowu ta sama sytuacja, tylko ja i oni. Super, wcale nie jest mi ciężko, gadać z nimi. W końcu mój ojciec nie wbijał mi do głowy jak bardzo mam ich nienawidzić.
 - Witaj Martino - oznajmiają.
Jejku jakie zgranie.
 - Witam - odpowiadam.
 - Jak pewnie wiesz dom Valentine jest zabezpieczony zaklęciem i tylko ktoś z krwią Morgernsterna może tam wejść - mówi przedstawiciel.
 - To fakt - zgadzam się.
 - Usiądź - mówi jeden z nich wskazując na krzesło przed nimi.
Niepewnie ale siadam na krześle.
 - Chcemy z tobą porozmawiać przy mieczu anioła, zgadzasz się ? - pyta.
 - Tak, ale mam warunek, jak powiem stop zabierzecie go, wiem że to boli - stwierdzam.
 - Rozumiem, zgadzam się na to. Zechcesz usiąść na tamtym fotelu ? - uśmiecha się.
Wygląda on jak tron biel i złoto, ale siadam na nim. Wzdycham, widzę że Luke stoi nie daleko.
Widzę cichego brata, przynosi on miecz, ma on złotą rękojeść, ostrze błyszczy w świetle świec.
Kładzie go przede mną i kładzie moje ręce na ostrzu.
 - Tylko bez zbędnych pytań - oznajmiam.
 - Zaczynajmy więc - przedstawiciel podchodzi do mnie.
 Przechodzi mi dreszcz.
 - Co planujesz w związku z tym, że tu jesteś ? - zadaje mi pierwsze pytanie.
 - Na pewno nie chce robić nic w brew wam, właściwie to czuję się rozdarta. Z jednej strony chce tu zostać i poznać wasze prawdziwe oblicze, a nie te pokazane mi przez ojca. Natomiast z drugiej strony wiem, że ojciec mnie ukarze. Cholera ja tego nie powiedziałam - przewracam oczami.
Luke wpatruje się we mnie z niedowierzaniem, nie mogę oderwać rąk od ostrza dlatego ograniczam się do spuszczenia głowy.
 - Gdzie ukrywa się twój ojciec ? - pyta.
 - Nie wiem, nie mówił mi nic o innych Kryjówkach kręgu. - mówię.
W końcu coś co mniej mnie boli.
 - Jakie osoby mają zdolność z przepowiedni ? - wpatruje się we mnie.
 - Alexander Trancy, Jonathan Morgernstern, Jace i nie mogę - czuję ból.
 - Chronisz kogoś ? - przekręca głowę.
  - Nie, ja nie mogę wam tego powiedzieć - szepczę.
 - Który dar ma ta osoba ? -pyta.
 - Kontrole - jęczę z bólu.
 - Kto to ? - próbuje to ze mnie wyciągnąć.
 - Nie, stop !- krzyczę.
 - Powiedz - kontynuuje.
 - Ja, ja go mam - opadam z sił.
Wszyscy wzdychają, a ja dyszę ciężko.
 - Czemu nam nie powiedziałaś ? - pyta.
 - Chciałam znać wasze szczere relacje - mówię.
Przygryzam wargę.
 - Wiec to dlatego, rozumiem. Co planuje Valentine ? - kuca.
 - Wiem tyle, że chce spełnić przepowiednie - wzruszam ramionami.
 - Jak daleko się posunie ? - wstaje.
 - Jak daleko się da - oznajmiam.
 - Abelardzie zabierz od niej miecz - mówi, a ja cieszę się, że to koniec.
 Kiedy już uwalnia moje ręce, wstaje i podchodzę do Luke.
 - Martino, pokarzesz nam moc ? - pyta jedyna kobieta w Clave.
 - Muszę mieć na kim - uśmiecham się.
 - Na mnie - mówi przewodniczący.
Moje oczy robią się czerwone, a mężczyzna opada na kolana.
Potem wracają do swojego normalnego czarnego koloru.
 - Mam nadzieje, że się wam podobało - mrużę oczy i idę do drzwi, chce już stąd wyjść.
Kiedy przekraczam drzwi Luke do mnie dołącza.
 - Czemu nic nie powiedziałaś o mocy ? - pyta.
 - Bałam się - szepczę.
 - Valentine wie ? - patrzy na mnie.
 - Niestety tak - mówię.
 - Chodźmy do domu - zachęca mnie, a ja tylko kiwam głowa na zgodę .
Nawet nie chce myśleć co zrobią z faktem, że mam ten cholerny dar.
Przynajmniej mogę się obronić.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieje, że się podobało, liczę na wasze komentarze :3
Pozdrawiam !
Miłego dnia/wieczora/nocy :*

Rozdział 8 ,, Masz mroczne serce córeczko"

 - Jakie rzeczy ? - spytał mnie Luke.
 - Przysięga - szepcze.
 - No cóż więc jest coś o czym możesz nam powiedzieć ? - wpatruję się we mnie.
Przygryzam wargę w poszukiwaniu informacji przy której nie musiałam przysięgam.
 - Valentine chce wypełnić przepowiednie pięciu - mówię.
 - Ile osób ma lub rozpoznaje ? - zmartwił się wilkołak.
 - Cztery, a wy ? - przekręcam głowę.
 - Tylko mnie - oznajmia Jace.
 - Ilu nam możesz podać ? - pyta.
 - Dwóch, Jonathan Morgernstern i Alexander Trancy - oznajmiam.
Nie chce im mówić kim jestem, wole mieć pewność, że mają szczere intencje.
 - Jakie mają dary ? - pyta.
 - Alec, moc ognia. Jonathan wizja przeszłości. Tak ojciec wie o tobie Jace - przewracam oczami, widzę jego minę.
 - Czyli nie wiemy kto ma najsilniejszy dar kontroli i  nie znamy posiadacza zdolności tworzenia run - stwierdza Luke.
Ja wiem kto ma tę wredną moc, ja Luke. Może kiedyś wam powiem, cóż najpierw wam muszę zaufać.
 - Valentine nie może znaleźć przed nami osoby z kontrolą - mówi Jocelin.
 - Nie znajdzie - mówię.
 - Jaką masz pewność ? - pyta.
Ja jakieś sto procent, ale cóż.
 - Po prostu wiem, że nie znajdzie - patrzę na nich.
 - Ehh ! - wzdycha Izzy.
 - Jak dużo ludzi ma Valentine ? - Alec podnosi się z miejsca.
 - Mała część jest w Idrysie - oznajmiam.
 - Niezłe obejście przysięgi, więc może mieć przewagę - oznajmia.
Nagle rozlega się pukanie.  Przez drzwi wchodzi mężczyzna o kruczoczarnych włosach.
 - Po zniszczeniu bazy Valentina w Idrysie uciekł, Martino wiesz gdzie mógł się udać ? - pyta.
 - Nie mam pojęcia ojciec nie pozwalał mi za często opuszczać Idrysu, skoro go tam nie ma mogę chociaż zabrać coś z domu ? - wpatruję się w niego.
 - Nie sama - mówi.
 - Domyśliłam się - przewracam oczami.
 - Tylko nie wiem czy będzie co zbierać, Valentine zniszczył tamtą bazę - unosi brwi.
 - Dam sobie radę, kiedy mogę tam iść ? - mierzę go wzrokiem.
 - Nawet teraz, ale z Luke'm - mówi.
 - Pójdę z tobą - wilkołak zwraca się do mnie.
 Uśmiecham się do niego i wstaję, on po chwili robi to samo.
Wychodzimy na dwór, na którym stoi mała grupka nocnych łowców.
 - Jesteśmy wysłannikami z Clave mamy cię pilnować - mówi ich dowódca.
 Przewracam oczami.
 - Tylko czekam by uciec i szukać na ślepo mojego ojca - mówię sarkastycznie.
 Po chwili wszyscy kierujemy się do bramy, jest ogromna. Kierujemy się w stronę rezydencji Morgernstern'ów, jest nie tknięta. Okrywa ją jakaś poświata, ledwo zauważalna. Wchodzę do środka, pozostali uderzają w nią z impetem.
 - Co jest ?! - pytam.
  - Pole siłowe, przepuści tylko Morgernstern'a  - stwierdza jakiś blondyn.
Idę do swojego pokoju i widzę kartkę na łóżku, ojciec wiedział, że tu przyjdę.
Unoszę ją i czytam.
To nie od ojca.
Droga Siostrzyczko!
Dziękuję za to co dla mnie zrobiłaś, ojciec wpadł w szał. Nie wracaj, nie możesz.
On planuje coś okropnego, nie dam rady mu przeszkodzić, ale przepowiednia nie może się spełnić.
Mam własne plany, nie przeszkadzaj mi w nich. Żyj tak jak zawsze chciałaś, nie mów im o wiesz czym. Załóż pierścień Morgernstern'ów i go nie zdejmuj. Nie zapominaj kim jesteś.
Uwierz kiedy przyjdzie czas przybędę. Nie wątp w siebie, uwierz jesteś silna.
Moja kochana siostrzyczka.
Kocham Cię i zawsze będę kochać.
J.C Morgernstern

 - Jonathan - szepcze.
Bez wahania zakładam pierścień.
Obchodzę dom. Moją uwagę przyciąga gabinet ojca.
Leży w nim mała karteczka.  Czytam napis.

 Masz mroczne serce córeczko, zło cię przyciągnie. Tak jak każdego z nas.

Upuszczam ją, schodzę po schodach. dopiero teraz zauważam krew, wypływjącą z kuchni.
Serce łomocze mi w piersi. Chce uciec ale wiem, że muszę sprawdzić. Zaglądam do kuchni, widzę anioła powieszonego na skrzydłach.
 - Nie ! - krzyczę i podbiegam do niego. 
Szybko odrywam gwoździe. Mężczyzna opada na podłogę.
 - Wszystko w porządku ? - pytam.
 - Dziękuje za ratunek, jestem Ezechiel. Daj mi swoją stelle Martino Morgernstern - mówi.
Bez zbędnych pytań podaje mu ją.
On chwyta moją prawą rękę i rysuje mi jakąś runę, której nie znam na ramieniu. W tym samym miejscu na lewej ręce mam runę anioła.
 - Co to ? - wparuję się w niego.
 - Podziękowanie, w krótce dowiesz się co oznacza - mówi to i znika. Wiem, że wrócił do nieba.
Skóra strasznie mnie szczypie.
Wychodzę z domu.
 - Co tam się stało ? - pyta Luke.
 - Mój ojciec przypiął anioła do ściany na gwoździach. Uwolniłam go, a on narysował mi to - palcem wskazuję na czarną jak smoła runę. Skóra jeszcze mnie boli.
 - Co to ? - wpatruje się w nią.
 - Nie wiem, ale podobno się dowiem - wzruszam ramionami i wpycham jeszcze głębiej do kieszeni list od Jonathana.
Wracamy do Alicante.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle czekam na wasze komentarze !
Zaczynacie już ferie tak jak ja czy nie ?
Macie jakieś sugestie ? Piszcie!
Pozdrawiam i życzę miłego dnia/wieczora/ nocy :)

16 sty 2016

Rozdział 7 ,,Szansa"

Budzę się w wielkim i wygodnym łóżku na którego skraju siedzi mama. Ma na sobie strój bojowy.
Pokój jest w bieli i srebrze. Czuję zawroty głowy.
 - Gdzie ja jestem - mamroczę.
 - W Alicante, musisz coś zjeść - mówi i podtyka mi pod twarz kanapkę z bagietki i herbatę.
Bez słowa jem i piję. Kiedy kończę zamykam oczy na chwilę.
 - Jestem zdrajczynią - szepczę.
 - Nie myśl tak, to była umowa - szepcze i dotyka mojego ramiona.
Podnoszę na nią wzrok, czuję się rozdarta.
 - Przez te wszystkie lata uczyłam się jak walczyć, jak nie mieć litości. Zabijać ludzi jak i demony. Uczono mnie nienawiści do Clave, utwierdzano w poglądach kręgu. Trenowałam, ale ojciec mnie kocha, jest czuły dał mi dużo miłości. Moje życie polegało na tym bym uczyła się i przejęła krąg. Bym walczyła w wojnie, patrzyła jak bliscy mi ludzie umierają. Miałam być mordercą. Żyć bez marzeń, bez uczuć, bez snów.. To wszystko było ważne dla ojca - szepczę.
 - Miałaś takie dzieciństwo ? - upewnia się.
 - Tak - mówię.
Wiem jak to ją może boleć.
 - Nic ci nie zrobimy, jesteś bezpieczna - przytula mnie.
 - Chciałabym w to wierzyć - oznajmiam.
 - Żałuje, że to nie ja cię wychowywałam - stwierdza.
 - Wiem - zamykam oczy.
Chce do domu, boję się tego miejsca. Trudno mi komuś tu zaufać, jestem zagubiona w przytłaczającym świecie.
 Mama wstaje i podaje mi rękę.
 - Chodź - mówi.
 Nie pewnie przyjmuję ją, a ona prowadzi mnie po.. wiem gdzie jestem. Tu jest rezydencja Lightwood'ów. Pamiętam ją ze zdjęć ojca, czuję się obco. Nie ufam im, staram się ufać mamie. Wiem, że chce dla mnie dobrze. Jest mi ciężko, Alec pewnie wariuje tam, on się o mnie martwi.
              ***               ***                   ***                 ***                   ***                     ***
Po tym jak Martina została w Alicante za Jonathan'a  poznałem jego. Z pozoru zwykły demon, ale nigdy nie pomyślałem, że jestem gejem. To on pierwszy mnie pocałował i zaczęło się. Zabrał mnie ze sobą do demonicznego wymiaru jego ojca, Lewiatana. Kocham go, a on kocha mnie. Zdecydowałem, chce być potworem u jego boku.
Derek'a ma ciemne blond włosy i błękitne oczy. Jest wysoki i umięśniony, ma wyraźne rysy twarzy.
Ma 14 lat jest młodym demonem, wiem że oddam za niego życie.
Żywi się on ludzkim cierpieniem i strachem. Urocze.
 - Hej misiu ! - woła czule do Alec'a który się rumieni.
 - Cześć kocie - mruczy.
Ich usta łączą się ze sobą w czułym i namiętnym pocałunku. Pożądanie w nich narasta.
Kierują się do pokoju Derek'a.
Dalej dzieje się samo, z każdym kolejnym dniem chłopak zapomina o swoje parabatai.

        ***               ***                  ***                ***                        ***            ***
Jocelin prowadzi mnie do wielkich schodów, mam na sobie swój strój bojowy. Włosy mam zaplecione w warkocz. Mój umysł i serce kłócą się o to co mam zrobić.
Serce chce tu zostać i im ufać, ale umysł wie, że ojciec wyciągnie konsekwencje.
Dlaczego musze być taka rozdarta i nie mogę po prostu żyć.
Salon jest ogromny stoi w nim wielka rozłożysta sofa, schody trzeszczą cicho, są drewniane.
Wszyscy siedzą w na sofie. Jest tam Jace, Alec, Izzy, Luke i Clary,
Mam ochotę uciec.
 - Po twoim spojrzeniu widzę, że dalej nam nie ufasz - stwierdza Luke.
 Kiwam twierdząco głową. Jecelin puszcza moją rękę. Stoję bez ruchu. Dreszcz przechodzi moje ciało.
 - Nie musisz się nas bać - mówi Alec.
 - Nie to, że się was boje. Poradziłabym sobie z wami bez problemu, tylko ja dalej nie wiem po co to wszystko i co ja tu robię - mówię.
  - To fakt - uśmiecha się  Jace.
 - To dla twojego dobra -  szepcze Jocelin, a ja gwałtownie upadam na ziemię,
Widzę ojca ze strzykawką, wiem że jestem do czegoś przypięta.
 - To tylko krew anioła - mówi.
Słyszę swój głośny krzyk.
 Potem obraz się urywa i słyszę rozmowę Valentine i ojca Alec'a.
 - Będzie silniejsza od innych, to że ma 4 lata ułatwia nam to zadanie - stwierdza.
 - To jeszcze dziecko, ale musimy - szepcze ojciec.
Koniec.
Budzę się na kanapie.
 - Co się stało ? - pyta Jocelin.
 - Uwolniłaś wspomnienie.. Ojciec wstrzykiwał mi krew anioła - szepcze.
 - Martina - obejmuje mnie.
 - Wiem to dlatego tyle potrawie - oznajmiam.
Postanawiam ukryć fakt, że mam moc z przepowiedni, tak dla bezpieczeństwa.
 - Ale to nie była zwykła krew, zbyt krzyczałam - oznajmiam.
 - Co masz na myśli ? - pyta.
 - Mieszankę - zamykam oczy.
Nie mogę uwierzyć, że on się do tego posunął. To mnie boli..
Chce się zapaść pod ziemie, powstrzymuję łzy. Nie chce płakać.
 - Martina, my chcemy ci pomóc, a nie cię skrzywdzić, daj sobie pomóc - mówi.
 -  Dam wam szanse - szepcze.
Wszyscy wzdychają z ulgą.
Boję się, że pożałuję tej decyzji.
Przygryzam wargę.
 - Dlaczego tak wam na mnie zależy ? - pytam.
 - Bo jesteś moją córką i nie chcę by Krąg zniszczył cię do reszty - oznajmia.
 - Rozumiem, ale ja tylko tam mieszkałam, Krąg wie, że to ich dzieci będą walczyć - stwierdzam.
 - Co masz na myśli ? - Luke wpatruje się we mnie.
 - Wszyscy tam pili z kielicha, myślę że od lat mają inny sposób na powiększenie armii - podnoszę wzrok.
 - To możliwe, nie wiesz nic o tym  ?- pyta.
 - Wiem więcej, ale przysięga anioła, wiadomo że tylko przy mieczu mogę ją złamać - przewracam oczami.
 - Wiec Valentine każe każdej osobie która zna plany przyrzekać na anioła - myśli na głos.
 - Tak - potwierdzam.
 - Ale robi dużo gorsze rzeczy.. - oznajmiam.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uwaga mega ważne !!
Napiszcie w komentarzach czy podoba wam się fabuła czy coś zmienić i czy chcecie więcej motywów z jakimś bohaterem. Chcecie by ktoś zmienił stronę czy coś piszcie !!

To na tyle 2 rozdziały pod rząd ładnie :) Teraz przerwa i biorę się za kolejne, mam ferie więc mam czas.
A wy kiedy macie ferie ?
Jak zwykle piszcie jak wam się podoba i czy coś zmienić :p
Mam nadzieje, że się podobało !
Do napisania :p
Miłego dnia/wieczora/nocy :3

14 sty 2016

Rozdział 6 ,, Poświęcenie"

Nie pamiętam by kiedyś moc tak buzowała w moich żyłach, nawet nie wiem kiedy wyszłam z domu i skierowałam się w stronę Sali Anioła. Moje oczy stały się czerwone jak krew, moc stała się większa. Szukała ujścia, jednak niedługo je znajdzie. Ta myśl jest moim motywatorem, wiem że to zasadzka, ale zdaje sobie sprawę z tego jak łatwo powale przeciwnika. Czuję lekkość, nie mogę doszukać się granicy między prawdą, a kłamstwem. Chłód ogarnia moje  ciało.
Zaczyna padać śnieg. Krew na nim wygląda pięknie. Pierwszy raz w życiu czuję potrzebę zabijania.
Coś tak odległego jeszcze dwie godziny temu stało się chwilą obecną. Zabawne jak szybko się to zmieniło, przez jeden świstek papieru. Dokładnie wiem co mam robić, czy to ten instynkt o którym mówił ojciec ? Zastanawia mnie to. Dwa miecze obijają się o moje nogi. Śnieg okrywa moje włosy białymi plamkami. Moje dłonie zaciskają się w pięści, wiem że jestem już blisko.
Adrenalina buzuje z impetem w mojej krwi, czuje nienawiść. Jest tak wiele rzeczy na świecie, ale tylko miecz ma tak mroczne piękno.  W końcu widzę jedną z bram Alicante. Podchodzę do niej, a strażnicy zaskakują mnie bez słowa wpuszczając mnie do miasta. Idę do Sali Anioła wiem, że jestem już o włos od starcia. 
W oknach domów palą się ciepłe światła lamp, mrok okala miasto w którym zapalone latarnie ukazują tempo z jakim śnieg pada na ziemie, gotową odpocząć. Na ulicach jest zupełnie pusto.
Robi się biało.
Staję przed wielkimi drzwiami i naciskam klamkę.
            ***                    ***                      ***                 ***                     ***               ***

Valentine ze złością odczytuje list wyraźnie adresowany do jego córki. Zgniata go w kulkę, mężczyzna dokładnie wie, że już za późno by ją dogonić. Jego rozmyślania przerywa alarm głośny już wie, że atakują.
Blondyn zbiega na dół gdzie już czekają na niego podwładni gotowi na rozkazy.
 - Otoczyć i zniszczyć - mówi z przekonaniem i idzie na powietrze popełniając wielki błąd.

Jace, Alec i Izzy wchodzą od tyłu do domu Valentine. Rozkazy mają wyraźnie znaleźć i przyprowadzić Clary i Jocelin. Od razu zamierzają sprawdzić piwnicę, otwierają mosiężne drzwi i schodzą po krętych kamiennych schodach, na samym dole widać lekką poświatę.
Po chwili słychać kobiece głosy, oczywiste że to one.
 - Musicie z nami iść, Jocelin jesteśmy wysłannikami Clave i Luke.
Rudowłosa sztywnieje na to imię.
 - Dobrze ale musicie nas uwolnić - mówi rzeczowym tonem.
 - Mamo co się dzieje ? - Clary jest wyraźnie niepewna. 
 - Spotkamy się z Luke'm, ratują nas - kiedy kończy są już wolne.
Wszyscy wychodzą tyłem z domu i idą w kierunku Alicante.

  ***             ***             ***                    ***                      ***                             ***
Wchodzę, pierwsze co rzuca się w oczy to biel i złoto. Kolumny ze zdobieniami podtrzymują salę z oszklonym sufitem.
  - Gdzie jest Jonathan - warczę.
Dziwie się kiedy dostrzegam, że w sali jest tylko Clave i Luke.
 - Jest bezpieczny - mówi wilkołak.
 - Jeśli coś mu jest nogi wam z dupy powyrywam - syczę.
 - Spokojnie Martino - mówi blondyn siedzący w lewej części ławy przy której siedzą.
- Ta spokojnie jak na wojnie, czego wy chcecie ode mnie to ojciec się z wami bawi, a nie ja - mamroczę.
 - Chcemy porozmawiać - mówi przedstawiciel.
Podchodzie bliżej tak, że stoję w odległości trzech metrów.
 - Chyba o butach, chociaż o torebkach możecie także chcieć - drwię z nich.
 - Jakże arogancka, a zarazem ma miękkie serce - mówi Luke.
 - Zamknij się i przejdźcie do konkretnych rzeczy - przewracam oczami.
Wilkołak obraca w rękach strzykawkę.
 - Chcemy trochę twojej krwi - mówi.
 - Wsadź sobie ją tam gdzie światło nie dochodzi, mam Aichmofobie - syczę.
 - Ehh ! Popierasz Valentine ? - pyta.
 - Nie mam zdania, ja się nie bawię w wojny, zachowujecie się jak niewyżyte dzieci. Woja to ofiary zapomnieliście - warczę.
Luke podnosi się z miejsca.
 - Zawszę myślałam, że będziesz taka jak twój ojciec. Jocelin już kiedy się urodziłaś wiedziała, że nie jesteś zła. Teraz jesteś zagubiona, chcemy ci pomóc. Gdybyś się nam w tedy pokazała, szukaliśmy cię tyle lat, a to ty znalazłaś nas. Możesz przecież zostać z nami a my w imię anioła przyrzekniemy, że cię nie skrzywdzimy, nie uważasz że Valentine się myli ? - mówi Luke podchodząc bliżej.
Niepewnie cofam się o krok.
 - Ja go rozumiem, jego ojca a mojego dziadka zabił wilkołak. On szuka zemsty, myśli że wszyscy jesteście źli. Ja uważam, że u nas też są tacy sami zbłądzeni ludzie, nie tylko podziemni. Jednak ma racje co do zmniejszenia waszej swobody, ale tylko na czas dopóki się nie poprawicie - szepczę.
 - Widzisz sama jesteś dobra - podchodzi i kładzie mi rękę na ramieniu.
Jestem okropnie zagubiona, nie wiem co robić, co powiedzieć.
 - Nie wyrzeknę się nazwiska - mówię.
 - Wierność to wspaniała cecha - parzy mi w oczy.
Jestem rozdarta, mama mu ufała i szukała mnie to prawda. Czuję przypływ odwagi.
 - Skoro jesteście tacy dobrzy to zdejmijcie z Jocelin urok - mówię.
 - Skąd to wiesz ?!  - Clave szepcze do siebie kilka słów.
Nie słyszę ich.
 - Polega on na tym, że zapomniała co do niego czuje - zaczyna Luke.
 - Widzisz miłość jest zdolna do poświęceń więc musieliśmy - szepcze.
 - To przez was jest brutalny - oznajmiam.
 - Możliwe - widzę, że przedstawiciel Clave się zastanawia.
 Drzwi  Sali Anioła otwierają się i wchodzą przez nie Clary, mama, Jace, Izzy i Alec.
 - Co ?! - odskakuję na bok.
 - Więc ojciec - rzucam się dobiegu, ale Luke jest szybszy. Powala mnie na ziemie.
 - Muszę biec - szarpię się.
 - Cii spokojnie - szepcze.
W tym momencie strażnicy wprowadzają Jonathana.
 - Jonathan, nic ci nie jest ! - krzyczę.
 - Nie - odpowiada mi.
 - Wypuścimy go, a ty zostaniesz - oznajmia przedstawiciel Clave.
 - Dobrze ale chce to widzieć - oznajmiam.
 - Wybacz - szepcze Luke i czuję na mych dłoniach runiczne kajdanki. Jace.

Patrzę jak Jonathan wychodzi przez wielka bramę, a potem świat staje się czarny.
Padam z wycieńczenia, dopiero teraz przypominam sobie jak dawno coś jadłam.
Ktoś mnie łapie i podnosi, zapowiada się wielka zmiana..

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że dawno nie był rozdziału, ale to wina szkoły i zajawki nowym telefonem. Teraz postaram się ogarnąć i napisać jeszcze jeden dzisiaj i będzie dobrze, tak myślę piszę to o 23:51 jest czwartek xD wy to dostaniecie jutro czyli wasze dzisiaj :3 Życzę miłego Weekendu  !

Bonus !
Tak oglądałam serial, jest boski *-* podoba mi się to, że jest inny niż książka. W końcu coś nowego o D.A. szczerze wole aktorów serialowych :*

6 sty 2016

Rozdział 5 ,, Polowanie na łowce"

Clave. Dlaczego mnie to nie dziwi.
  - Muszę iść - szepczę i kieruję się od razu do wyjścia. Musze iść się przejść. To zbyt dużo.
Wychodzę z domu, idę przed siebie. Las jest cichy, tracę rachubę czasu.
Może po godzinie słyszę szelest liści, chowam się za krzakiem i widzę go. To Luke.
 - Musimy znaleźć tą dziewczynę - mówi ktoś kogo głosu nie jestem w stanie rozpoznać.
Na moje szczęście ukryłam się w rozłożystym jałowcu. Cieszę się, że jego gałęzie są na tyle gęste bym się zmieściła cała i była w dodatku niewidoczna. Jednak nie wiem kogo szukają, może ktoś im uciekł.
 - Przecież widzieliśmy jak wychodzi z domu, córka Valentine musi gdzieś tu być - stwierdza Luke.
Cholera po co im ja i jakim prawem mnie śledzili przy moim własnym domu. Przecież nie mam nic cennego i nie wiedzą jaką mam moc.
 - Jesteś pewny, że to nie jest typowa Morgernstern ? - upewnia się ktoś.
Przez gałęzie widzę tylko słaby zarys ich sylwetek.
 - Gadałem z nią i wnioskuję, że jest zaskakująco niewinna i urocza jak na Krąg. Po za tym mnie nie zabiła, lecz unieszkodliwiła -  stwierdza.
Ta ja urocza, uważaj bo się zrzygam, w dodatku niewinna.
  - Uważaj bo nam pomoże - warczy mężczyzna.
  - Jak się ją zmusi - czuję rozbawienie w głosie Luke.
Wyjmuję stelle i rysuję runę, mam nadzieje że działa na wilkołaki. Nie mogą mnie zobaczyć.
  - Nawet jeśli tu jest to schowała się i nie wyjdzie - komentuje ktoś.
Zamknij się mnie tu niema.
 - Możliwe - oznajmia wilkołak.
Pierwszy raz mam ochotę kogoś zabić. Ciekawe i jakie fajne uczucie.
Stoją w miejscu, idźcie !
 Mam blisko do jeziora nie daleko klif, jest jakieś wyjście. Czuję dziwną siłę, wiem że moc chce się uwolnić. Stanowczo nie liczy się z moim zdaniem. Czerwony dymek pojawia się gdy zaczynają przeszukiwać krzaki. Gdy jakiś mężczyzna zagląda do niego dostaje w twarz. Upada pozbawiony zmysłów a ja wstaje i udaję, że miałam morfinę czy jakiego grzyba. Chociaż po chwili stwierdzam, że co mi szkodzi się zabawić.
 - Nie chcemy zrobić ci krzywdy - mówi Luke.
 - Ta jestem na tyle durna by ci uwierzyć - mówię sarkastycznie i rzucam się do biegu.
W sumie to przyda mi się pobiegać.
 - Stój! - słyszę za sobą kroki.
Niech sobie gadają ja nie jestem wrogiem dla Kręgu.
 - Tam jest łapcie ją ! - słyszę krzyk Luke.
Widzę jakąś grupkę ludzi przede mną. Super.
Skręcam w lewo i przyspieszam jeszcze bardziej, jestem już tak niedaleko.
 - Pervenire ( z łac. Przybądźcie) - krzyczę.
Po jakiejś chwili zjawia się część Kręgu stojąca na warcie.
Podbiegam do nich.
 - Co rozkazujesz Panienko ? - pyta mnie przedstawiciel warty.
 - No nie wiem chcieli mnie porwać, w zasadzie to nic mi do tego, zapytajcie ojca.
Jak widać o wilku mowa, jak raz przyszedł w dobrym momencie.
 - Co się stało ? - wpatruje się we mnie.
 - Chcieli mnie porwać - oznajmiam i czuję jak ojciec szarpnięciem przyciąga mnie do siebie.
 -  Dajcie im nauczkę - wydaje rozkaz Valentine.
Kładę głowę na jego klatce piersiowej. Nie chce nawet patrzeć na tamtą walkę. Wiem, że ich pogonią.
 - Nie możesz już wychodzić z domu bez strażników, czego od ciebie chcą ? - pyta.
 - Nie wiem - szepcze.
Ojciec bierze mnie w ramiona i zanosi do domu, W końcu czuję się bezpiecznie, wiem że nigdy nie pozwoli by ktoś mnie skrzywdził.
Po chwili spędzonej z ojcem idę do pokoju Jonathana. Jest pusty, na łóżku leży kartka.
Podnoszę ją i czytam.

Droga Martino, zaskoczyła nas twoja szybkość, cóż ale mamy rozwiązanie.
Mamy twojego brata, lepiej przyjdź i się poddaj, a wypuścimy go.
Nie ukrywamy, że to ty jesteś nam potrzebna.
Potrzebna nam prawdziwa krew z krwi Valentine. Twój brat się nie nadaje.
Cóż te pochodzenie z krwi Lilith, nie ciekawa spraw.
Możesz się opierać, ale wiemy że w tobie tkwi dobro.
Powinnaś pomóc sprawi nie sądzisz.

Sądzę, że powinnam was pozabijać i to w brutalniejszy sposób.

Bądź grzeczna i przyjdź do nas, uroczę jak dobrze Cię wyszkolono.
Przydałabyś się nam, masz coś z dobroci Jocelin.
Czekamy..
Clave

Moc we mnie narasta, czuję żądze krwi. Serce przyspiesza, już wiem, że idę po Alec'a i w końcu się zabawi. Tyle razy to proponował, czas się zgodzić.
Zemsta będzie słodka. Zniszczę ich mniemanie wyższości.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, czekam na wasze komentarze, potrzebuje kopa do pisania bo coś mam lenia ostatnio xD
W końcu to ja :p
Do następnego rozdziału !!
Pozdrawiam i miłego Dnia/Nocy/ Wieczora :)



5 sty 2016

Rozdział 4 ,, Siostra i córka"

Budzę się rano, od razu zaczynam poranną rutynę. Biorę ubrania z szafy i idę do łazienki. Biorę prysznic myję włosy. Szampon ma delikatnie słodki zapach.  Po chwili spłukuję go. Dzisiaj będę musiała iść po Clary. Nie uśmiecha mi się to bo nie chce jej robić krzywdy, ale cóż obiecałam ojcu.
Potem spotkam matkę, boję się tego jak cholera. Czy ona mnie nienawidzi ? To jedno pytanie suszy mi głowę od czternastu lat.  Nie mogę uwierzyć, że dziś się dowiem jak brzmi odpowiedz.
Boję się tego co mi powie, może uzna mnie za kolejnego potwora Valentine.
To okrutne wiedzieć, jak wygląda co lubi. Gdy ona nawet nie wie jakie ojciec wybrał dla mnie imię.
Wychodzę z pod prysznica. Suszę włosy i zaplatam je w koński ogon. Grzywka opada jak zwykle.
Ubieram się w strój bojowy i idę do pokoju Jonathana.  Pukam.
 - Proszę - krzyczy chłopak o jasnych blond włosach i czarnych jak moje oczach. Jest bardzo szczupły, najprawdopodobniej ma nie dowagę, o której mogę sobie pomarzyć, cóż mam konkretną dietę.
 - Cześć! Sprawdziłbyś mi temperaturę w Nowym Yorku ? - pytam.
 - Wiesz, że muszę otworzyć portal bo Idrys to totalne zadupie bez zasięgu wi-fi - stwierdza.
 - Uznałam, że zrobisz to dla swojej jakże uroczej, niewinnej siostrzyczki - trzepoczę słodko rzęsami.
 - Ta, niewinnej - przewraca oczami.  Ale otwiera stellą portal w wyznaczonym do tego miejscu w jego pokoju i wchodzi do niego by po chwili wrócić.
  - Jest ciepło, ludzie chodzą w skórach, radził bym ci się ubrać jak przyziemna ale zostaw sobie kurtkę bo będzie ci łatwiej schować broń.
 - Założyć kolorowy sweter ? - pytam.
 - Dokładnie - zgadza się.
 - Dzięki, potem zajrzę muszę lecieć po naszą siostrę - uśmiecham się do niego na pożegnanie.
Wracam do pokoju i zakładam trzy kolorowy sweter z napisem ,,HERO" bardzo przyziemne.
Wiem, że muszę iść po ludzi jakich wyznaczył mi ojciec i wiem, że w raz z nim są już przy portalu.
 Tak zwanie cienie, mają się nie wtrącać dopóki im nie karzę. Czasami opłaca się być córką założyciela i dowódcy kręgu.
Portal emanuje fioletowym nasyconym światłem, to jeden z tych bardziej demonicznych. Nie do wykrycia przez Clave, więc jest idealny. Mieści się  w naszej piwnicy.
 - Jestem gotowa - informuję.
 - Dobrze idziesz pierwsza, zadanie masz proste, znajdź Clary i ściągnij ją tu - oznajmia ojciec.
 - Nie zrobisz jej krzywdy - upewniam się.
 - Nie - odpowiada.
 - Przysięgasz na Anioła.
  - Przysięgam - kiwa głową.
Wchodzę do portalu i czuję jak się rozpływam, czuję chłód, w brew pozorom jest on przyjemny. Niestety trwa krótką chwilę. Więc po chwili ląduję zgrabnie w uliczce. Wiem, że właśnie teraz Jocelin jest porywana. Idę po woli, nie spieszę się. Nie wzbudzam podejrzeń.
Jonathan miał racje jest ciepło. Przyjemna temperatura. Idę do klubu pandemonium, podobno ktoś ją tam widział.
Kiedy do niego dochodzę widzę, że Clary jest z cholera niewierze, Jace, Jak on do cholery ją znalazł.
 Dostałam od ojca cztery osoby.
 - Wy dwaj unieszkodliwcie chłopka, nie robić mu krzywdy. Ma jedynie stracić przytomność jasne - wydaję komendę. Oboje skinieniem głowy pokazują, że się zgadzają.
Nagle zauważam, że Clary rozmawia przez telefon, po chwili odbiega, a ja kiwam głową by się zajeli blondynem. Biegnę za nią.
Doganiam ją. Wiem, że biegnie do domu.
 - Nie biegnij tam są demony - zatrzymuję ją.
 - Skąd to wiesz i oszalałaś demony nie istnieją - stwierdza.
 - Ostrzegałam - mamroczę i biegnę za nią.
Kiedy wbiega do mieszkania widzę demona w wersji jestem pająkiem. Uważam, że są uroczę. Rzucam się na demona i jednym sprawnym ruchem odsyłam go,
 - Dalej mi nie wierzysz ? - pytam.
 - Ale jak, to nieee nie niemożliwe - jąka się.
 - A jednak, twoja matka to przed tobą ukrywała, ale jesteś nocną łowczynią, Tak jak ja - uśmiecham się. Chcę ją jakoś do siebie przekonać.
 - Gdzie jest moja mama ? - szepcze.
 - Tak się składa, że mogę cię do niej zaprowadzić, ale musisz się mnie słuchać i iść tam gdzie ci karzę. Nie musisz się mnie bać. Och! Zapomniałabym, ten facet którego uznawałaś za ojca nim nie był - oznajmiam.
 - Co ?! - wpatruję się we mnie przerażona.
 - Nie mamy czasu zaraz zlezie się tu więcej demonów, potem wszystko zrozumiesz - wstaję i wyciągam do niej rękę.
 Przyjmuje ją.
 - Chodź - kiwam głową w kierunku drzwi.
Kiedy dochodzimy do zaułka zauważam Luke.  On nie tylko nie on.
 - Weście ją do portalu zaraz dołączę - rozkazuję mężczyzną których nie zauważyła dziewczyna.
Luke zamienia się w wilkołaka i rzuca się na mnie, a ja jednym kopem odpycham go od siebie. Gdy robi to drugi raz dmucham na niego opiłkami srebra. Parzą go.
 - Nie wierze, że Valentine wysyła na akcje dzieci i daje im dowodzić - warczy.
 - Nie myśl sobie, jestem jego córką, na twoim miejscu cieszyłabym się, że to na mnie trafiłeś. Ja przynajmniej cię nie zabiję - oznajmiam.
 - Wiec tak wyglądasz, Jocelin chciała cię poznać, a swoją drogą racja. Jesteś inna.. - stwierdza.
Kucam.
 - Możliwe, a po za tym to ty nie jesteś lepszy, nie dość że byłeś w kręgu to jeszcze jesteś w Clave. Wiem czemu to robisz, chcesz się ratować - stwierdzam.
 - Masz racje, nie wyglądasz na złą - przygląda mi się.
 - Bo nie jestem, mnie mało obchodzi kto jest kim to wasza durna wojna - przewracam oczami.
 - Nie po popierasz Kręgu ? - pyta.
 - To niema tak, że go popieram lub nie. Jestem córką jego właściciela, muszę w nim być - oznajmiam.
 - Clave by cię przyjęło - szepcze.
 - Tak by szantażować ojca moją śmiercią, z pewnością - oznajmiam.
 - Jesteś zdrajcą, wiesz dlaczego jesteś wilkołakiem ? Bo obietnica którą daliście sobie z ojcem w imię anioła w twoim wypadku była nie szczera więc Anioł cię ukarał - stwierdzam i wchodzę do portalu zamykając go.
Wychodzę z piwnicy idę na górę.
 - Gdzie mama ? - pytam szeptem ojca rozmawiającego z Clary.
 - W piwnicy pod halą - odpowiada mi na ucho.
Idę do kuchni biorę kapkę i butelkę wody.
Powoli schodzę po stromych schodach, światło się pali wiec nie mam problemy by je zapalać.
 - Cześć - szepczę do kobiety siedzącej na łóżku. Jest do niego przypięta.
Z tego co wiem powstrzymano ją przed wypiciem jakiejś nasennej mikstury.
 - Hej kim jesteś ? - pyta.
 - Nie znasz mnie, to fakt nie miałyśmy okazji się poznać - przysuwam stolik do łóżka i stawiam na nim kanapkę i butelkę wody.
 - Jestem Martina Morgernstern - oznajmiam.
 - W jej oczach widzę nie odgadnione uczycie.
Dreszcz przebiega po mym ciele.
 - Więc to ty, jesteś moja córką - stwierdza.
 Skinieniem głowy potwierdzam.
 - Więc mnie nienawidzisz ? - pytam i nagle przyciąga moją uwagę biały kłąb ,,dymu" jaki wyczuwam w jej głowie.
 - Nie skąd taka myśl - dziwi się.
 - Czy ty jesteś pod wpływem jakiegoś zaklęcia ? - przyglądam się jej.
 - Nie - zaskoczyłam ją tym.
 Podchodzę do niej i dotykam ręka jej skroni, próbuję wejść do jej głowy. Widzę migawkę różnych i podpis autora. To oczywiście ..

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To na dzisiaj zrobiłam wam Polsat xDD Pozdrawiam i liczę na komentarze. Do następnego rozdziału !!
Dobrego Dnia/ Wieczora/ Nocy  :*

3 sty 2016

Rozdział 3 ,,Gorąca lekcja"

 - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ją znalazłaś oszczędziłabyś mi szukania - oparł się o oparcie ławki.
Wpatruję się w niego, palcami przeczesuję grzywkę.
 - Chciałam je poobserwować i przyznam, że było to ciekawe doświadczenie. Chociaż mama o której mi mówiłeś nie jest podobna do obecnej, wręcz można zobaczyć uderzające różnice - stwierdzam..
Valentine przekręca głowę na bok i wpatruje się w dal.
 - Jutro ściągnę ją tu do nas - szepnął.
 - A co z Clary, ona jest zielona w naszych sprawach, właściwie to nawet nie wie, że istnieją nocni łowcy - oznajmiam.
 - Nie powiedziała jej ? - zdziwił się.
 - Nie, prowadza ją do Magnus'a żeby czyścił jej pamięć. To dość okrutne, odbiera jej to kim jest - mówię.
 - To właśnie skłoniło mnie by nie pozwolić by cię wychowywała. Pomyśleć, że ten talent mógł się zmarnować - zaśmiał się.
Przewracam oczami.
W końcu po kimś go mam prawda ? - uśmiecham się.
 - Nie zaprzeczę - patrzy na mnie z czułością.
Kładę głowę na jego ramieniu. Od zawsze byłam blisko z ojcem, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Podobnie z Jonathanem który teraz pewnie wypełnia jakiś przykaz ojca.
Wiem, że to co zrobiła Jocelin uderzyło w psychikę mojego taty. Mam nadzieje, że kiedyś zapomni o tym. To musiało go boleć. Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym.
Dziwi mnie to jak szybko matka zdecydowała się zostawić ojca, to ciągle wydaje mi się dziwne.
To jak niepasujące kawałki układanki, jedno nie pasuje do drugiego. Ludzie nie zmieniają się tak nagle. To nie realne i dobrze o tym wiem. Tylko, że nie wiem co mogło się w tedy stać.
Nie znam dokładnej daty więc nie pomoże mi zdolność mojego brata.  Ile razy o tym myślę, tyle razy dochodzę do jednego wniosku, to nie możliwe.
 - Chodźmy do domu robi się zimno - przerywa ciszę ojciec.
 - Dobrze - zgadzam się i wstaję.
 - Pokażesz mi coś więcej z twojej mocy ? - pyta.
 - Mam ci zabrać wzrok, czy coś w tym rodzaju ? - przekręcam pytająco głowę.
 - Obejdę się, jeśli chcesz jechać do świata przyziemnych możesz tam jechać, ale warunek jest jeden.
Jutro ściągniesz mi Clary - oznajmił.
 - A otworzysz bramę ? - pytam.
 - Tak jasne, tylko daj znak - uśmiecha się.
 - Będę potrzebowała tak z dwóch tragarzy do jej nieprzytomnego ciała - mówię.
 - Da się załatwić - uśmiecha się.
Rozdzielamy się przy schodach.
Kieruję się do mojego pokoju, wiem co muszę zrobić. Prysznic, ubrać się w strój do ćwiczeń i oczywiście iść na sale. Cóż forma, formą ale muszę ją utrzymać. Liczę na to, że da mi to szanse odciągnięcia myśli od jutra. Nie chce robić własnej siostrze czegoś takiego, ale nie mam serca odmówić ojcu. Faktycznie mam za dobre serce, ale mi to nie przeszkadza bo potrafię być oschła i nieczuła ( lata praktyki).
Wchodzę pod prysznic, gorąca woda omywa mnie z każdej możliwej strony. Unikam moczenia włosów. Po skończonym prysznicu wkładam strój i idę prosto do sali treningowej.
        ***                        ***                 ***              ***                ***                ***        ***
Zrobiło się już ciemno Alec nie chciał dzisiaj wracać do domu. Doskonale wiedział, że jego przyjaciółka trenuje więc postanowił iść do niej pogadać. Potrzebował tego. Więc poszedł w kierunku sali treningowej. Powoli brnął przez las omijając krzaki jałowca. Unikał jego kłujących igieł. Kiedy udało mu się już wyjść z lasu, w oddali było widać posiadłość Morgernstern'ów, była ogromna. Prowadziła do niej ścieżka. Chłopak powili wszedł na nią i szedł.
Po cichy wszedł do hali treningowej. Martina właśnie wyżywała się na worku treningowym.

        ***                    ***                ***                   ***                    ***               ***
 - Co ci zawinił worek ? - pyta Alec przerywając panującą w hali ciszę.
Odwracam się w jego stronę i przyglądam mu się.
 - On nic - szepcze.
Z oczu chłopaka wiem, że wyczuł moje emocje. Wie już na pewno, że coś jest nie tak jak powinno.
 - Co jest ? - pyta podchodząc bliżej.
 - Jutro zobaczę matkę - odpowiadam mu.
 - Boisz się ? - wpatruję się we mnie z uwagą.
Kiwam twierdząco głową.
 - Pokłóciłem się z ojcem - zaczyna nowy temat brunet.
 - O co ? - pytam.
 - Znowu gadał o tobie, cholerny potwór. Odkąd nie mam matki stał się totalnym idiotom. Aż się moc we mnie gotuje - stwierdza.
 - Totalnym - pytam lekko rozbawiona.
Alec uśmiecha się miło na widok mojej radości.
 - Totalnym - potwierdza.
Patrzę na niego uważnie.
 - Dalej nie panujesz nad ogniem ? - pytam.
 - Dalej - oznajmia.
 - Nauczyć Cię - proponuje zaskakując samą siebie.
 - Jeśli coś podpale - wertuje mnie wzrokiem.
 - Moją mocą odbiorę Ci władze w rękach, a po za tym ojciec jest uczulony na ogień, wiec mamy wszystko tu ognioodporne - uśmiecham się.
 - Dobrze spróbuje - zgadza się brunet.
Prostuję się i wyciągam ręce w geście pod tytułem ja czaruję. Na moich dłoniach ukazuję się czerwony świecący dymek, oczy robią się czerwone.
 - Odpręż się i rób to co ja - mówię.
Alec bez komentarza wykonuje moje polecenia. Na jego dłoniach pokazuje się mały płomyk.
Podnoszę i opuszczam ręce.  Chłopak powtarza moje ruchy.
 - Czego to mnie nauczy ? - pyta lekko znużony.
 - Kontroli nad tym twoim żywiołem - odpowiadam niewzruszona.
Robimy tak jakieś pół godziny.
 - Idziemy na dwór za hale - mówię i idę po wielką kukłę.
 - Wiec przechodzimy do konkretów ? - pyta.
 - Tak, a teraz choć będziesz ją niósł - uśmiecham się.
 - Mam być twoim tragarzem ? - warczy.
 - Jestem kobietą, a ty dżentelmenem - poprawiam włosy i idę do drzwi.
Alec wychodzi za mną z kukłą.
 - Postaw ją pośrodku ściany - mruczę.
 - Jasne - wykonuje polecenie.
Gestem ręki pokazuję by podszedł do mnie.
Patrz i się ucz. Na moich dłoniach pojawia się czerwony błyszczący dymek. Jednym zgrabnym ruchem wyrzucam kulę i trafiam w głowę manekina.
 - W moim wypadku na 20 minut pozbawiam ofiarę zmysłów, a w twoim podpala, powtórz to co widziałeś, tylko nie spal niczego - stwierdzam.
Alec zaczyna swoje nieudane próby, trafia w ścianę.
  - Dlaczego to nie wychodzi - warczy .
 - Mi też nie wychodziło to nie jest takie proste jak się wydaje - oznajmiam.
Po godzinie ćwiczeń w końcu udaje się mu trafić w tułowie manekina.
 - Brawo w końcu - ziewam.
 -  Tobie ile zajęło trafienie ? - pyta.
 - Piętnaście minut - uśmiecham się.
 - Jak ?! - dziwi się.
 - Nie myślałam o niczym po za tym manekinem i mną - oznajmiam.
Chłopak wzdycha.
 - Chodźmy do domu, ale zanieś manekina - mówię.
 - Dobra - zgadza się Alec.
    ***                       ***                ***                        ***                  ***              ***
Clary budzi się rano, w domu pachnie naleśnikami. Jednak coś jest nie tak, ma ręce brudne od farby i węgla, a jej pokój wypełnia multum rysunków z dziwnym znakiem,
Bez wahania dziewczyna zrywa wszystkie rysunki i wkłada je do szafy.
Dziewczyna szybko ubiera się i czeszę swoje ognisto rudę włosy. Jej zielone oczy promienieją, szczupła smukła figura zostaje przez nią podkreślona zieloną sukienką. Mimo zimy w Nowym Yorku jest dość ciepło.  Wychodzi z pokoju i idzie do kuchni.
 - Cześć mamo - wita się.
 - Witaj Skarbie, wszystkiego najlepszego - ściska ja kobieta o podobnym wyglądem do niej.
Od niedawna na jej twarzy zaczęły pojawiać się delikatne, mało widoczne zmarszczki mimiczne.
Na stole były już ciepłe naleśniki, na stole była nutella, bita śmietana i dżem truskawkowy.
Dziewczyna usiadła do stołu.
 - Dziękuję za śniadanie mamo - uśmiecham się.
 - Proszę bardzo, a teraz jedz bo stygnie - mówi czule.
  - Dobrze mamo - odpowiedziała i ochoczo zabrała się do jedzenia.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, mam nadzieję że się wam podobało. Jak zawsze jestem otwarta na sugestie :)
Pozdrawiam i miłego Dnia, Wieczora lub Nocy <3
Do następnego rozdziału !!

2 sty 2016

Rozdział 2 ,, W obronie"

Nie spieszę się wracając do domu, wiem dokładnie gdzie znaleźć ojca. Oczywistym jest, że pan chce wszystko kontrolować jest na treningu. Więc przechodzą przez potężną bramę nie kieruję się do domu tylko za dom gdzie znajduje się pokój tortur ( znaczy sala treningowa).
Kieruję się przed siebie kamienną ścieżką, nie chce mówić nikomu o moich zdolnościach ( Alec to parabatai to wyjątek). Wiem jak bardzo potworne są, w szczególności dlatego że kiedy tego używam moje oczy robią się krwisto czerwone. Czasami zastanawiam się co moja własna matka mogła myśleć o mnie, może mnie nienawidzi. Często zdarza mi się nad tym zastanawiać, czy ona też uważa mnie z potwora ? Tak jak mojego starszego brata, to nie jego wina że nikt po za mną nie rozumie jednej ważnej rzeczy. On na anioła potrzebuje miłości a nie zgnojenia. Kiedy ktokolwiek mówi coś złego na jego temat mam ochotę wykrzyczeć mu w twarz same złe rzeczy. Niestety nie mogę, cóż skończy im się zabawa gdy to ja zacznę dowodzić, będzie bolało.
Podchodzę do drzwi sali i otwieram je. Valentine uderza pięściami w worek do tego przeznaczony.
 - Hej Tato - mówię.
 - Hejka przyszłaś na trening ? - pyta.
 - Nie, musimy porozmawiać - oznajmiam.
 - Nie teraz - odpowiada.
Przewracam oczami i skupiam się na mojej zdolności i ,,wyłączam" ręce ojca, także opadają wzdłuż ciała.
 - Jesteś pewien ? - pytam i oddaje ojcu kontrolę nad kończynami.
 - Jak długo ? - pyta.
 - Trzy lata - szepcze.
Ojciec łapie mnie za ramiona.
 - Czemu mi nie powiedziałaś ? - pyta.
 - Nie chce by wszyscy gadali że wszystkie twoje dzieci to potwory, nie chce krzywdzić ludzi - mrużę oczy a po mich policzkach spływają łzy.
 Przytula mnie mocno.
 - Wiem - mówi cicho.
Głaszczę mnie po włosach.
 - Jak dobrze umiesz tego używać ? - pyta.
 - Prawda czy kłamstwo ? - spoglądam na niego.
 - Prawda - uśmiecha się.
 - Jestem w stanie powalić na kolana całą armie - szepczę.
 - Wiesz jaki to wielki talent i jak ważne jest to byś go kontrolowała. Musisz znać granice, zresztą nie mogę od ciebie nic wymagać. Tego się właśnie boisz, nie musisz krzywdzić ludzi. Chociaż przydało by mi się wsparcie na tej płaszczyźnie - mówi czule.
 Wpatruję się w niego i decyduję się poruszyć temat który gryzie mnie od lat.
 - Czy moja matka mnie nienawidzi ? - pytam.
 - Kochała cię, chciała cię zatrzymać ale się nie zgodziłem. Wiedziałem, że tak jak twoją siostrę wychowała by cię w niewiedzy o naszym świecie, a wiesz jak ważne jest nasze zadanie w tym świecie - bierze mnie w swoje ramiona i wynosi na dwór. Wiem do gdzie mnie niesie, na naszą małą ławkę.
 - Muszę ci się do czegoś przyznać - szepczę.
 - Słucham - wpatruję się we mnie uważnie.
 - Tydzień temu znalazłeś matkę, mi udało się to dwa lata temu - oznajmiam.

                                  ***        ***          ***            ***             ***       ***  
- Nie jestem w tym zbyt dobry, bałem się tej mocy gdy moja uzdolniona parabatai uczyła się okiełznać kontrole umysłu. Jest w tym świetna jednak nie chce jej używać - oznajmił Alec.
 - Nie dziwi mnie to, ona zawsze miała miękkie serce - stwierdził wysoki blondyn o szarych oczach.
Był wysoki, ciało miał lekko grubawe jednak wytrenowane. Ubierał się w garnitury w przeciwieństwie do ojca Martiny, który był w zasadzie równym gościem. Był on poważny.
Miał na imię Marcel, był zimny i wyrachowany.
 - Jest zbyt miękka by móc cokolwiek zrobić, może i jest silna ale ma tak dobre serce, że aż mi się rzygać chce - rzucił z przekonaniem.
 - Zamknij się nie znasz jej ! Może i faktycznie nie chce krzywdzić ludzi co nie czyni jej potworem w przeciwieństwie do ciebie  ! - krzyknął Alec.
Chłopak nie znosił gdy ojciec kpił z jego przyjaciółki tylko dlatego, że nie jest zimną morderczynią.
Nawet jej wymagający tata nic na to nie mówi, a jego ojciec tak naprawdę ma gówno do gadania w owej kwestii.
 - Jak śmiesz pyskować - warknął.
 - Normalnie - prychnął brunet.
Ojciec zmierzył go surowym wzrokiem.
  - Bronisz jej, nie zapominaj, że nigdy nie będzie twoja. Zaprzepaściłeś to proponując jej bycie parabatai - śmiał się ojciec,
 - Jesteśmy przyjaciółmi do cholery, nawet gdyby to nie mogłem mieć lepszej parabatai. Nie jestem na tyle bezduszny co ty by zabić własnego, bo zmienił stronę, a z resztą nie będę miał tego problemu - warknął.
 - Powinienem zamknąć cię w domu i nie wypuszczać, przynajmniej miał bym spokój od twoich wybryków - krzyknął.
 - Nie zrobisz tego i oboje o tym dobrze wiemy - syknął Alec.
 Brunet nie czekając na odpowiedz ojca wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Musiał iść gdzieś wyluzować, ochłonąć. Ogień w jego wnętrzu buzował. Wiedział, że najlepiej czuję się na ich pagórku, więc wziął pierwszą lepszą książkę i poszedł prosto do niego.
Powili mijał las wypełniony zapachem drzew iglastych, robiło się zimno jednak było ok. czternastej więc było jeszcze jasno.
Usiadł na trawie i otworzył książkę. Teraz już uciekł do własnego świata.
Tam wszystko było idealne, a wszędzie stali kelnerzy z herbatą różnego rodzaju.
Jego jedynym marzeniem była wolność, ucieczka od codziennej przytłaczającej go gonitwy. Dlatego kochał momenty w których wiatr czochrał mu włosy. Czuł wtedy spełnienie i wszechobecny spokój.
On i książka lub on i Martina, to były te idealne chwile które lubił. Nie bał się wtedy, mógł pewnym krokiem stąpać po ziemi. Problemy znikały, zupełnie jak bańki mydlane. Każdy zachód słońca był dla Alec'a niczym piękny koniec dnia, za to każdy wschód był dla chłopaka nowym idealnym w swej prostocie początkiem.
Brunet należał do osób które całe oddawały się melancholii gdy tylko nadarzała się im na to okazja.
Tych było jednak tak nie wiele, w przeciwieństwie do swojej parabatai on nie bał się mordowania nawet nie winnych na rzecz słusznego celu. Jednak rozumiał jak jest jej ciężko myśląc, że jej matka jej nienawidzi. Jego mama natomiast była wspaniała i czuła, zawsze wiedziała co powiedzieć i jak go pocieszyć. Nigdy go nie ganiła za to co uważał za słusznie. Służyła dobrym słowem i była dla Alec'a oparciem. Gdy był mały często piekli razem ciasteczka z czekoladą, kiedy Martina trenowała by stać się najlepszą. Może i nie dorównywał jej w byciu łowcą, ale co się dziwić Morgernstern'owie od zawszę pozostają najlepsi, a oni zaraz za nimi. Pasowało mu drugie miejsce, ponieważ było wygodniejsze od pierwszego. Nie musiał nigdy poświęcać dni na trening.  Miał wspaniałe dzieciństwo tylko, że jego matkę porwało Clave...
Do jego oczu napłynęły łzy, bardzo tęsknił za matką. W jego sercu paliło się jedno znaczne pragnienie.
Zemsta..

                          ***          ***    ***        ***             ***         ***            ***

Kiedy Clary kładła się spać w swoim pokoju wykończona po rysowaniu kota dla swojej koleżanki ze szkoły, nie marzyła o niczym innym. Chciała się już położyć spać, w końcu jutro są jej urodziny.

                                                      Koniec rozdziału drugiego.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To już wszystko w tym rozdziale i tak wyszedł no cóż w miarę ( jak na mnie )
długi więc mam nadzieje, że się wam podobał i liczę na wasze opinie w komentarzu.
Jak zwykle jestem otwarta na sugestie do fabuły jaki i do formy przekazu.
Pozdrawiam i życzę udanego i miłego dnia :3  Ewentualnie wieczoru/ nocy ;)



1 sty 2016

Rozdział 1 ,, Przepowiednia"

Budzę się, spoglądam na zegar pokazuję godzinę jedenastą. Niechętnie wychodzę z pod ciepłej, pierzastej kołdry. Podchodzę do szafy, jest wielka tak jak mój pokój. Pełno w nim broni, zdecydowanie za dużo. Poprawiam odruchowo grzywkę. Otwieram szafę i wyjmuję strój bojowy, czerń jest wszędzie..
Przeglądam się w wielkim lustrze w środku pokoju, nawet nie zdawałam sobie sprawy jak marnie teraz wyglądam. Włosy mam okropnie potarganie, momentalnie zaczynam współczuć swojej szczotce, już wiem że to mnie zaboli. Krzywię się na samą myśl. Na szczęście, podobno ta szczotka robi bezboleśnie, zobaczymy.
Wchodzę do czarnobiałej łazienki z prysznicem i wielką wanną, czarna umywalka i wielkie lustro pozwalają mi wykonać podstawowe poranne czynności.
Niezła szczotka, nie wierze że będę musiała przyznać 1:0 dla niej.
Przewracam oczami i związuję włosy w koński ogon. Powolnymi ruchami wciągam na siebie strój nocnej łowczyni i zaczynamy zabawę w o mój Boże jestem z szlachetnego rody Morgernstern więc jestem damą. Ta jasne, wcale nie udaje tego dla satysfakcji ojca, wcale..
Wychodząc z łazienki patrzę na zegarek, jedenasta czterdzieści pięć. Cholera o dwunastej jestem umówiona z Alec'iem, Szybko pakuje moją ulubioną broń i miecz rodowy ( od tatusia), wręcz wybiegam z pokoju w kierunku schodów. Glany na moich nogach pukają z donośnym dźwiękiem o dębową podłogę. Z braku czasu zjeżdżam po poręczy schodów. Z gracją ląduję na podłodze i biegnę do drzwi. Otwieram je szybko i biegnę do bramy przez którą właśnie wchodzi ojciec.
 - Hej tato ! - krzyczę na powitanie i mijam go w biegu.
 - Część słońce ! Gdzie idziesz ? - pyta.
 - Do Alec'a ! - okrzykuję.
Biegnę prosto do naszego ulubionego pagórka z którego widać Alicante.
To jakieś pięć minut biegu od mojego domu. Muszę się skupić by nie uderzyć w drzewo, w końcu właśnie wbiegłam do lasu. Wypełnia go zapach sosny. Uwielbiam go. Liście szumią pod moimi nogami, właściwie to zaczął się właśnie styczeń, ale jak zwykle śniegu niema. Nie dziwi mnie to.
Dobiegam na miejsce, mój parabatai stoi już na pagórku.
 - Jestem ! - oznajmiam łapczywie łapiąc powietrze.
 - Jak zwykle zaspałaś - śmieje się tym swoim ironicznym tonem.
 - Wstałam o jedenastej ! Po prostu zasiedziałam się w łazience, ej przecież jestem na czas czego chcesz ode mnie - warczę.
 - Lubię się z tobą droczyć - śmieje się i ściska mnie na powitanie.
 - Dusisz - chichoczę.
Siadamy na trawie.
 - Myślisz, że dobrze robimy ukrywając przed rodzicami nasze zdolności ? - pyta mnie.
 - Tak, wiesz że jestem wstanie jednym spojrzeniem powalić armie, ale nienawidzę tego daru, używanie go jest okropne. Nie tyle, że boli, bardziej chodzi o to że nie zamierzam krzywdzić ludzi pod dyktando ojca. Wiesz jak to jest, nasze rody czasami mogą chcieć zbyt wiele jeśli wiesz co mam na myśli - mówię.
 - Najpierw Idrys, potem świat ? - przygląda mi się.
 - Dokładnie - potwierdzam.
 - Ja lubię swój dar władania ogniem - stwierdza.
 - Bo sprawia, że jesteś gorący - śmieję się.
 - Jak ty mnie dobrze znasz - przecież to oczywiste - uśmiecham się.
 - Mam dość tych kłamstw Tina - stwierdza.
 - Wiem, ja też, ale czy mamy jakieś wyjście ?  - pytam.
 - Ucieknijmy - proponuję.
Zamykam oczy.
 - Nie możemy - szepcze.
Otwieram je i wpatruję się w Alec'a.
 - Czemu to musi być takie trudne - syczy.
 - Nie wiem, ale pamiętaj o tym na co szykują się nasi ojcowie. Wojna to nic dobrego a jednak, musimy ją przetrwać, możliwe że ta cała przepowiednia nas nie dopadnie bądźmy dobrej myśli - uśmiecham się z powątpiewaniem.
 - Cholera masz rację, wojna zapomniałem o niej. Jak chcesz to wtedy ukryć musimy coś zrobić - stwierdza.
 - Mamy im powiedzieć ? - pytam i przygryzam wargę.
Chłopak tylko skinął głową.
 - Nie chce tego robić - szepcze.
 - Wiem Martina, ale nie mamy wyjścia. Wiesz o tym - oznajmia.
 - Wiem, zrobię to - szepcze.
                                                 ***        ***        ***         ***           ***

Alec stał przed drzwiami własnego domu. Bał się wejść do środka i powiedzieć o swoim talencie.
Wziął głęboki wdech i otworzył drzwi. Od razu skierował się do schodów prowadzących do gabinetu jego ojca. Kroki stawiał tak ostrożnie jakby podłoga pod nim miała zaraz runąć. Kiedy już po nich wszedł zapukał do gabinetu ojca.
 - Proszę - usłyszał jego poważny głos.
Przełknął ślinę i otworzył drzwi.
  - Cześć tato, muszę ci coś powiedzieć, a raczej pokazać - oznajmił.
 - Słucham cię synu - oznajmił opierając się o oparcie fotela.
Alec skupił się na swoich dłoniach na których pojawił się mały płomyk.
 - Chyba już nic nie muszę mówić - stwierdził chłopak.
  - Przepowiednia - mruknął ojciec.
 - Musimy cię wyszkolić - uśmiechnął się.

                                                    Koniec rozdziału pierwszego.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dziękuję za uwagę i liczę na wasze komentarze. Piszcie jak się wam podobało i czy coś zmienić/poprawić. Jestem otwarta na sugestie :)
Do następnego rozdziału :*




Prolog

Mało kto pamięta te straszne dniu, stało się to jakieś 100 księżyców temu, kiedy bunt mojego ojca narastał. Krąg z każdą chwilą rósł w siłę, dwa rody górujące w nim, owiane tajemnicą wieków.
Najważniejszy z nich Morgernstern oraz zaraz po nim ród Trancy. Wielkie może krwi oblewało niebo w dniu chwały, gdyby gra była czysta Krąg odniósł by zwycięstwo, jednakże kłamstwo i oszustwo pozwoliło wygrać Clave. Wiele rodzin opuściło Valentine i zgodziło się przyjąć karę jednak ci co zostali mieli na tyle odwagi by szykować się do nowego starcia które wkrótce nadejdzie, do których przygotowują swoje dzieci..

Nazywam się Martina Morgernstern, mam 14 lat. Jestem córką Valentine i Jocelin ( długa historia).
Mam ciemnobrązowe włosy i czarne jak smoła oczy, mam ok. 1,65m, jestem szczupłej postury. Mam dość bladą karnacje skóry. Mam parabatai, jest to Alec ma on tyle lat co ja i czarne włosy i błyszczące szare oczy. Jest dość wysoki i smukły, pochodzi z rodu Trancy dlatego ojciec nie miał żadnych obiekcji do niego. Mało kto pamięta starą jak świat legendę pięciorga.
Mówi ona, że kiedyś pojawi się pięć osób z niesamowitymi darami :
 - władza nad zmysłami ludzi ( ja)
 - przywoływanie przeszłości ( Jonathan)
 - tworzenie run ( ?)
 - dar mowy ( z tego co mówi ojciec Jace)
- władca ognia (Alec)