Warto zobaczyć :)

27 mar 2016

Rozdział 32 ,, Poddana"

Wzdycham. Sama nie wiem jak mógł powiedzieć przyziemnym o naszym istnieniu to było głupie..
W dodatku wplątuje w to mnie, a ja nie chce ich uległości.
 - Dlaczego im powiedziałeś, to w brew zasadą - kiwam głową.
 - Córeczko, córeczko przecież wiem. Zapomniałaś o tym, że jak ściągnę tu Raziela to spełni me żądanie, a przyziemni pomogą nam pokonać Clave - stwierdza.
 - Pomogą tobie - poprawiam go.
Ojciec bierze mnie za rękę.
 - O nie córeczko, ty też mi pomożesz - ciągnie mnie w kierunku drzwi.
 - Skąd ta pewność - prycham.
 - Może dlatego, że nie masz wyjścia - wzrusza ramionami.
Nie wiem czemu, ale zaczyna mnie bawić ta sytuacja. Na anioła co w tym śmiesznego?
 - Zawsze jakieś jest, widzisz akurat to zawsze znajdę - rzucam.
 - Zabijesz przyziemnego ? - pyta.
 - Nie - mówię bez zastanowienia się.
 Valentine otwiera jakieś drzwi kluczem.
 - No to nie uciekniesz, a tym bardziej mnie poprzesz - uśmiecha się.
 - Mam rozumieć, że większość straży w tym czymś jest zwykłym człowiekiem - śmieję się.
Gdy wchodzimy do pokoju widzę coś czego bym się nie spodziewała. To Lilith na tle pokoju z szafami. Próbuję się cofnąć jednak ojciec nie pozwala mi na to.
 - Co ty chcesz mi zrobić - cała drżę.
 - To tylko jedno małe zaklęcie, po prostu stracisz skrupuły i staniesz się bardziej jak ta mała dziewczynka, która nie poznała jeszcze podziemnych - trzyma mnie za barki.
 - Ona już nie wróci - kręcę głową.
 - Wróci i to zaraz - uśmiecha się.
Lilith podchodzi do mnie, zaczynam się szamotać. Jej dłoń dotyka mojego czoła, a moje kolana się uginają. Wiem tylko jedno, muszę zaryzykować.
Zaczynam używać własnej zdolności na sobie, wypierając jej magię.  Dłonie zaciskam w pięści. Skupiam się na wytrwaniu, wiem że jej moc się kiedyś wyczerpie.
 - Stop - głos ojca jest stanowczy.
Upadam na podłogę, dyszę ciężko.
 - Mówiłem, że potrafi się obronić - stwierdza i podaje mi rękę.
 - To była próba - unoszę brwi.
 - Wybacz, Marcel się uparł - wzrusza ramionami.
Przyjmuję jego dłoń.
 - Nienawidzę go - rzucam.
 - Wiem, jego metody są dość okrutne, ale jest oddany sprawie - gładzi mnie po głowie.
 Kiwam głową.
 - Tato, czemu nie mogę być wolna. Zawsze mówiłeś, że najważniejsze jest szczęście. Jeśli to, że nie zabijam przyjaciół jest grzechem to będę grzeszyć. Jeśli złem jest pomoc tym, którzy pomocy potrzebują, to będę zła. Nie zmienisz mnie, nie odgonisz ode mnie wiary w siebie. Zawsze będę sobą, nawet jeśli musiałabym przyjąć najgorszy kielich goryczy - oznajmiam.
 - Przypominasz młodego mnie i bardzo dobrze - stwierdza.
Poprawiam włosy.
 - W końcu jestem twoją córką. Wychowałeś mnie, znasz mnie jak nikt, a ja znam ciebie - patrzę mu prosto w oczy.
On się tylko uśmiecha.
 - Lilith możesz nas zostawić ? - zwraca się do kobiety.
Demoniczna pani rozpływa się w powietrzu. Patrzę na ojca i wiem, że szykuję się poważna rozmowa.
 - Nie będę cię oszukiwał, chce byś była przy mnie. Postanowiłem dać ci wybór, albo zostaniesz ze mną, a ja oszczędzę twoich przyjaciół, również tych podziemnych. Jednakże jeśli mnie zgodzisz się zostać zmuszę cię do patrzenia na ich śmierć, a co do runy to wiem, że przeszłaś ten okropny rytuał, ale będziesz tu bez niej. Zależy mi tylko na tym byś stała u mego boku i patrzyła - oznajmia.
Otwieram oczy szeroko, nie wiem co powiedzieć. Biorę głęboki wdech.
 - Zgodzę się z tobą zostać jeśli przysięgniesz na anioła, że nie będzie zbędnych ofiar. Możesz uwięzić podziemnych trzymać ich tylko w Idrysie, gdzie bądź tylko nie zabijaj ich - mówię.
 - Targujesz się? Moja mała zła dziewczynka. Zgoda tylko ty też przysięgnij zostać - uśmiecha się.
 - Przysięgam na anioła - zdanie to wypowiadamy równo.
Ojciec podchodzi do wielkiej szafy i podaje mi nowy strój bojowy.
 - Przebierz się, tam jest łazienka - wskazuję na świerkowe drzwi.
Kiwam głową.
W łazience wykonuje jego polecenie, dotyka naszyjnika od Magnusa.
 - To wszystko dla was, nie mogę pozwolić by świat ogarnęła krwawa masakra - szepczę.
Wychodzę z łazienki. Valentine na mnie czeka.
Gdy wychodzimy z pokoju idę przy jego boku, nie mam wyboru.
 - Mogę zobaczyć mamę i Clary? - pytam.
 - Jasne, teraz tak - uśmiecha się i prowadzi mnie do pokoju, w którym są zamknięte.
Przed drzwiami stoi strażnik, ojciec karze mu przekazać innym, że od teraz mają mnie słuchać. Ogólnie jestem na równi z nim. Super..
Wchodzę do pomieszczenia.
 - Hej - rzucam.
 - Martina! Nic ci nie jest? - pyta Jocelin.
 - Nie - kiwam przecząco głową.
Patrzy prosto w moje oczy.
 - Czemu więc jesteś smutna? - dotyka mojego ramienia.
 - Bo zgodziłam się tu zostać.. Pod warunkiem, że daruje życie podziemnym i nie będzie krwawej masakry - stwierdzam.
 - Jak zwykle czujesz się odpowiedzialna za cały świat - przytula mnie.
 - Bo jestem - patrzę na Clary, która jest zajęta rysowaniem.
Jocelin wyczuwa to o czym myślę.
  - Tworzy runę, chce zadowolić ojca by pozwolił jej się zobaczyć z Jace'm - szepcze.
 - Rozumiem -  stwierdzam.
 - Co z Clave ? - pyta.
 - Nie radzą sobie zbyt dobrze, ale wszystko będzie dobrze, mam nadzieję - uśmiecham się lekko.
Nagle rozlega się pukanie. Do pokoju wchodzi jakiś przyziemny.
 - Panienko Morgernstern, jesteś potrzebna ojcu - oświadcza.
/* - Teraz? - przewracam oczami.
 - Tak - kiwa głową.
 - Już idę - mówię.
 - Trzymajcie się - wołam wychodząc.
 ***                     ***                        ***                           ***                ***                      ***
Ojciec czeka na mnie przed drzwiami.
 - Chodźmy na kolację - mówi.
 - O ile nie będzie tam Marcela, nie mam ochoty na krzywdzenie ludzi - rzucam.
Idziemy przez długi korytarz, prosto w stronę schodów.
 - Przynajmniej w końcu jest czas, w którym masz na to ochotę - uśmiecha się.
 - Co nie zmienia faktu, że ja nie zamierzam walczyć przeciwko Clave, nie są tacy źli jak mówiłeś - prycham.
 - Musiałaś, prawda - przewraca oczami.
 - Przecież mnie znasz - unoszę lekko brwi.
Valentine otwiera drzwi. Pokój jest dość mały, stoi w nim jeden okrągły stolik i dwa talerze.
Tata zamyka za nami drzwi.
 - Martino, nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłem - stwierdza i przytula mnie mocno.
Wtulam się w niego, brakowało mi tego. Tak długo na to czekałam.
 - Wiedziałem, że tęskniłaś - szepczę.
 -  A mogło być inaczej? Mogłam tak po prostu zapomnieć o tobie, o tym że mnie wychowałeś?
Może i nie podoba mi się to co robisz, ale to nie zmienia faktu, że jesteś moim tatą. Bez względu na wszystko - odszeptuję.
 - Już się bałem, że cię straciłem - oznajmia.
 - Przecież nigdy nie przestanę być twoją córką - szepczę.
 - Wiem, ale to co Clave zrobiło z Jocelin.. - gładzi moje włosy.
 - To wina tego jak prowadzisz Krąg - wzdycham.
 - Polityka, nigdy nikomu nie dogodzisz, usiądźmy - wskazuje na stół.
Kiwam twierdząco głową.
Krzesła są bardzo wygodne, pokój jest w odcieniach szarości.
Klimat starych mebli dodaje mu uroku, ciemne drewno jest odnowione.
 - Wiesz ile osób wiele by dało byś była z ich synami? Dokładnie wiesz jak dobra w walce jesteś, w dodatku twoja uroda - uśmiecha się.
 - Ani mi się waż - piorunuję go wzrokiem.
 - Ja tylko mówię, tamto to pomysł Marcela - stwierdza.
 - Powinieneś go zabić już dawno - opieram się o miękkie oparcie .
Ojciec przeczesuje palcami włosy.
 - To ty go nienawidzisz - rzuca.
 - Ale to ty jesteś moim tatą - trzepoczę rzęsami.
 - Od zawsze byłaś niegięta, zawsze cieszyła mnie ta cecha. Niestety w niektórych sytuacjach to wada, wiesz ile bym dał byś mnie popierała - wzdycha.
 - Wiem, ale ja myślę samodzielnie - stwierdzam.
 - Tak i bardzo dobrze, że tak jest. Wiesz dokładnie, że mnóstwo osób czeka by wejść ci na głowę - wzrusza ramionami.
 Unoszę brwi i siadam po turecku.
 - Zjadłabyś coś, nie chcę być nie miły, ale wyglądasz okropnie. Muszę się za ciebie wziąć - rzuca.
Mimowolnie przewracam oczami.
 - W sumie to twoja wina, całymi nocami próbowałam przewidzieć co zrobisz. Nie jadłam, bo nie dawało mi spokoju to co mi powiedziałeś, ten twój wybór.. A tak z innej beczki, Hodge pracuje dla ciebie, prawda? - pytam.
 - Tak, nie przekonał cię. W końcu to ty... Czyli muszę cię pilnować, stęskniłem się za tym - uśmiecha się.
Ojciec zabiera mój talerz i nakłada trochę sałatki, dwie kromki chleba, kawałek kurczaka i nalewa mi herbaty.  Następnie odstawia talerz na miejsce.
 - Jedz - rzuca.
 - Chyba żartujesz, nie zjem tego wszystkiego - prycham.
 - Nie, nie żartuję. Nie wyjdziesz stąd dopóki tego nie zjesz - stwierdza.
 - To brzmi jak wyzwanie - uśmiecham się.
 - Nie zmuszaj mnie do tego bym cię karmił - opiera ręce na stole.
Kręcę głową.
  - Chcę to zobaczyć - śmieję się.
Ojciec wstaje i przyciąga krzesło i siada blisko mnie. Nabiera na widelec porcje jedzenia.
 - Nie - odwracam głowę.
Bawi mnie ta cała sytuacja. Oboje wiemy, że ja nie zrobię tego co mi karze tata, a on mi nie odpuści.
 - Jesz sama czy mam cię do tego zmusić ? - pyta.
 - Ja.. - ojciec wpycha mi jedzenie do ust.  Przełykam je z przymusu.
 - Ej! - warczę.
 - Widzisz można -  mówi wmuszając we mnie kolejny.
  - Tato! - syczę.
Valentine jest wyraźnie rozbawiony.
 - Sama tego chciałaś - wzrusza ramionami.
I kolejna porcja.
 Kiedy już cała porcja zostaje we mnie wmuszona piorunuję ojca wzrokiem.
 - Nie masz może ciekawszych zajęć - burczę.
 - Mam, ale najciekawsze z nich patrzy się teraz na mnie w wyrzutem - rzuca.
 - Dokładnie wiedziałeś, że ja aż tyle nie jem. Za kogo ty mnie masz - mówię.
 - Za wygłodzoną dziewczynkę - uśmiecha się.
 - Czy ty chcesz mnie utuczyć - mrużę oczy.
 - Tak, potem cię zjem.. Tak naprawdę to martwię się o ciebie - stwierdza.
 - Przecież wiem - ziewam.
Patrzę na zegarek jest dwunasta w nocy.
 - Naprawdę jest już tak późno - unoszę lekko brwi.
 - No tak, wiem.. Chodźmy spać - oznajmia.
  - Jacy my - wstaję i się przeciągam.
Ojciec wzdycha.
 - Będę cię pilnował dwadzieścia-cztery na dobę, a jak uciekniesz to założymy sobie kajdanki - uśmiecha.
  - Super - przewracam oczami.
  - Miło, że się cieszysz - rzuca.
 - Ach! Ta magia sarkazmu -podchodzę do drzwi.
Tata momentalnie staje za mną i dotyka mojego ramienia.  Jednym szarpnięciem otwiera drzwi.
Po chwili już idziemy długim korytarzem, następnie na górę po schodach, aż finalnie stajemy przed ciemnymi drzwiami. Valentine je otwiera i wchodzimy do pokoju w odcieniach bieli i złota. Jest bardzo jasna i przestronna, na przeciw łóżka stoi jest wielkie łóżko, dwie wielkie szafy.
Ojciec runą zamyka drzwi. Po czym podchodzi do szafy i podaje mi piżamę i wskazuję łazienkę.
Szybko się myję, włosy ciało, po czym wychodzę. Tata zajmuję zaraz po mnie łazienkę, a ja zaglądam do szafy w której są ,, moje" ubrania. Na samym dole jest mój miecz.
 Przyciskam go do siebie, jest nie naruszony. Jest wyczyszczony i nabłyszczony. Jest mój...
  - Brakowało ci go ? - Valentine kładzie dłoń na moim ramieniu.
 - Tak - uśmiecha się i odkładam go.
  - Chodź spać - stwierdza
Kiedy kładę się koło niego, przypominają mi się starte dobre czasy. Mimowolnie zasypiam wtulona w niego.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle, mam nadzieję, że się wam podobało. Liczę na wasze komentarze.
Wiem, że dawno nie było rozdziału, ale ja również mam święta :*
Miłego dnia/wieczora/nocy <3

26 mar 2016

Wesołych Świąt !!

Z okazji świąt Wielkanocnych chcę wam złożyć serdeczne życzenia. Dożo pysznego jedzonka, bogatego zajączka, czasu spędzonego w gronie rodziny i najważniejsze, zdrowych wesołych i pogodnych świąt!
Mam nadzieję, że spędzicie miło czas <3

Tak wiem nawet w życzeniach musi być informacja..
Chciałam wam tylko powiedzieć, że ja też mam święta ( stąd brak rozdziału) ( może dlatego, że się nie wyrobiłam xD) i dlatego też rozdział będzie najszybciej 30 marca ( cieszycie się na premierę pani nocy ? Bohaterowie nie urzekli mnie w D.A, ale może w pani nocy będzie inaczej ).
Mam nadzieję, że rozumiecie. Cóż przyjechała do mnie rodzina i chcę spędzić ten czas z nimi. Ja naprawdę nie siedzę na komputerze :p
Pozdrawiam !

(Obrazek dla uwagi na którym w założeniu jest Martina, bo w praktyce nie jest mój xD)

19 mar 2016

Rozdział 31 ,, Córka i ojciec"

Tydzień później..

W Idrysie panuje już wiosna, śnieg zupełnie stopniał ustępując miejsca cieplutkiemu słońcu. Wiem, że ten pozorny spokój nie świadczy o niczym, co bym mogła uznać za choć trochę dobre.
Ojciec na pewno coś szykuje. Nie mam co do tego wątpliwości. Ach! Jak ja go dobrze znam, może zbyt dobrze. Z dnia na dzień, czekam na jakąś złą informacje o nim. W każdą noc nasłuchuje alarmu świadczącego o ataku, ale go nie ma. Jest tylko cisza, jakby Krąg zginął bez śladu. Wiem jednak, ze jest inaczej. Nie wiem co planują, ale wiem jedno. Cisza i spokój nie świadczą nic do dobrego, przynajmniej nie o nich. On planuje coś co zwali z nóg całe Clave. Wiem to. Siedzę na szerokim parapecie w samym środku Alicante, choć trafniejszym stwierdzeniem byłoby dom służbowy Luke. Mam nawet strażników przed drzwiami, czasem mam wątpliwości czy to przez Krąg czy może jeszcze mi nie ufają. Chodź cały czas Luke nie ugięcie twierdzi, ze mi w pełni ufają. W prawdzie pomogłam im tyle razy z ojcem, ze powinni. Od tygodnia nie byłam na dworze, właściwie to ledwo co jem. To wszystko odbiera mi apetyt. Chociaż Luke próbuję mnie zmusić do jedzenia i tak je zostawiam, sama nie wiem czemu tak zawsze wychodzi.. Coraz mniej mówię, nie śpię po nocach. Często patrzę na ruchliwe ulice szklanego miasta. Widzę mnóstwo nocnych łowców. Wiem tyle, ze ojciec podawał Clary. Izzy, Alec i Jace są w rezydencji Lightwoodów razem z Robertem i jego żoną. Wiem, ze wszyscy są zajęci szykowaniem obrony, strategii i broni. Podczas gdy ja siedzie i patrzę przez okno. Nawet gdybym chciała im pomóc mam przykaz siedzenia tutaj bo jestem tu niby bezpieczna. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, podobno wiara czyni cuda. Zabawne jak bardzo ją neguje przez całe moje życie mogłam wierzyć i ufac tylko sobie dość interesująca ironia losy. Pomyśleć, ze przyziemni zawierają jej całe swoje marne życie. Może dlatego że mają na to czas ? Pewnie też bym to robiła. Śmieszne jak odrobiną krwi zmienia ludzi. Właściwie czy ja mogę się nazwać człowiekiem? Mam mniej ich krwi od reszty więc może nim nie jestem? Może jestem podobna do faerie ? Nie... Jestem mistrzynią w kłamaniu, a oni tego nie potrafią. Więc kim ja jestem? Kim jest Jonathan? To zawsze było takie trudne? Fajnie, ze mam o to kogo zapytać. Na anioła czy ja nie robię się ironiczna ? Ostatnio stało się to moim ulubionym zajęciem. Wieczne dołowanie samej siebie, piękna droga do samo destrukcji. Jeśli jeszcze trochę tu zostanę oszaleje. Powinnam iść spać jest okropnie późno. Światła w oknach domów są zgaszone od dobrej godziny. Luke siedzi nad swoimi papierami, znowu jakieś plany i taktyki.
Siedzi tak blisko mnie i pracuje przy lampce.
 - Luke, stało się coś kiedy ja tak no wiesz? - pytam.
Na jego twarzy rodzi się uśmiech.
 - Valentine był w mieście kości, zabił większość cichych braci. Ukradł Miecz Anioła, myślę że teraz spróbuje nam odebrać kielich - stwierdza.
 - Może - stwierdzam.
Wiedziałam, że ta cisza jest fikcją.
 - Wiesz co, późno już połóż się. Spałaś dość mało w ostatnim tygodniu - stwierdza.
 - Aż tak to widać? - dziwię się.
 - Tak - rzuca.
 - Dobrze już idę, Dobranoc - mówię na pożegnanie.
 - Śpij dobrze - odpowiada mi.
Idę prosto do łóżka, kładę się w stroju bojowym. Oczywiście bez butów.
Sen dopada mnie od razu.
  Gdy się budzę w około mnie panuję cisza. Zaczynam poranną rutynę od zmiany stroju, szybkiego prysznica. Czeszę włosy i związuje je w kucyk, nie maluję się mocno. Nakładam tylko podkład i tusz do rzęs. Przy lustrze poprawiam dwa naszyjniki.
Wychodzę z pokoju i idę do kuchni. Kiedy do niej wchodzę biorę sok w butelce z lodówki i biorę łyka i idę do salonu. Gdy do niego wchodzę ze zdziwienia i może trochę strachu roztrzaskuję szklaną butelkę o podłogę.
Valentine stoi na środku salonu jak gdyby nigdy nic. Cofam się.
 - Cześć córeczko! Nie uciekaj mi i tak nie masz dokąd - jest lekko rozbawiony.
 - Jak to nie mam do dyspozycji całe Alicante - rzucam i próbuję podejść do drzwi wyjściowych.
 - No nie zupełnie, w nocy je przejąłem, cóż nie było alarmu bo to by cię jeszcze obudziło i co wtedy? Walczyłabyś ze mną? Z Kręgiem? Zabijałabyś ludzi, oddanych wyższym celą? Nie dorównującym twoim zdolnością? Osoby które znasz od dzieciństwa? - podchodzi do mnie.
Stoję w miejscu, w głębi wiem o jego racji.
 - Ja.. - nie wiem co powiedzieć.
 - Przecież cię znam córeczki i wiem, że nie była byś w stanie. Mam tak wielką armię, że nawet ty nie była byś w stanie jej powstrzymać - stwierdza.
 - Skąd ta pewność - muszę się mu przeciwstawić. Nie mogę się tak po prostu poddać.
 - Oj! Przestań się tak starać, co ty chcesz osiągnąć? Nie masz jak i gdzie uciec - uśmiecha się.
 - Może i tak, ale jeśli myślisz, że ci pomogę to jesteś w błędzie! Wiesz o tym, że nie zgodzę się na zabijanie pod ziemnych. Niby dlaczego chcesz to robić, bo dziadek zginął ?! Ja nie mam do nich wyrzutów, a Alec stał się jednym z nich. Czułam to - krzyczę.
 - A więc już wiesz ? No nie dziwne, straciłaś runę. Stał się wampirem - ojciec przyciska moje ręce do ściany.
Nawet nie zauważyłam kiedy podszedł.
 - To wasza wina, gdyby nie dołączył do Kręgu nie był by nim - warczę.
 - Może.. - jest rozbawiony.
 - To boli - stwierdzam.
 - Chodź ze mną - mówi.
Odwracam głowę w lewo.
Ojciec łapie mnie mocno i rysuje mi jakąś runę na karku.  Świat się rozpływa, a ja upadam.
Ostatnie co czuję to ramiona Valentine'a .
 ***           ***                  ***                     ***                      ***                    ***                 ***
Gdy się budzę czuję, że jestem w ramionach ojca. Mężczyzna głaska mnie po głowie.
Otwieram oczy i odnoszę się.
 - Wstałaś już ? - pyta.
 - Gdzie ja jestem ? - szepczę.
 - We Wiedniu, wiesz co? Dołączyło do nas wiele osób. Clary wymyśliła nam runę przynależności.
( Tak wiem to pomysł z serialu, ale mega mi się spodobał ten motyw. Nie bijcie xD)
Ty niestety nie możesz jej mieć bo wiesz, ten głupi rytuał - rzuca.
 - Gdzie jest moja siostra ? - prostuję się.
 - Nie bój się jest bezpieczna - stwierdza.
 - Czemu Wiedeń? - patrzę ojcu w oczy.
 - Bo już nie tylko nocni łowcy będą wyczuleni na podziemnych - wzrusza ramionami.
 - Co przez to rozumiesz ?- pytam
 - Uświadomiliśmy przyziemnych o ich istnieniu, nie zgadniesz jak bardzo są oddani nam - wskazuje na mnie i na siebie.
 - Na mnie - dziwię się.
 - Na całą naszą rodzinę - uśmiecha się.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Korciło mnie by to zrobić i stało się :3 No cóż piszcie komentarze jak się wam podoba blogi i zapraszam do zakładki bohaterowi ( kiedyś ją skończę !)
Miłego dnia/ wieczora/ nocy <3 !
 
 

14 mar 2016

Rodział 30 ,,Będę walczyć "

Budzi mnie wielki huk, odruchowo sięgam po broń. Na szczęście jest dzień i spałam w stroju bojowym. Zaciskam pięść na rękojeści i powoli wychodzę z pokoju. Korytarz jest pusty, powoli bez żadnych odgłosów idę w stronę biblioteki. Moje mięśnie się napinają, serce przyspiesza. Adrenalina zaczyna działać, oddech przyspiesza. Skupienie rośnie. Nasłuchuję. Do moich uszu dochodzą ciche odgłosy walki. Nie śpieszę się bo wiem, że to zdradziłoby moją obecność. Gdy dochodzę do schodów wyglądam lekko za nich. Od razu wiem z kim się mierzymy. To Krąg, od razu poznaje tych ludzi i Alec. Wygląda dziwnie, zmienił się. Wyraźnie wybiła się u niego zła natura, widzę to. Chodź tam głęboko czuję, że to już nie ten chłopak którego znałam, nie pozwalam dopuścić do siebie tej myśli.
Brunet odchodzi, ale pozostali dwaj mężczyźni  zostają.
 - Wiesz, że musimy ją znaleźć. Panu bardzo zależy na Martinie. Fakt, że Clave zrobiło jej pranie mózgu nie ułatwi nam sprawy - stwierdza.
Na anioła co wy macie z tym praniem mózgu, Boże muszę się stąd wydostać.
  - Raczej, dobrze że rudą już mamy teraz tylko najtrudniejsze - stwierdza.
Więc ten huk to był portal, a raczej przenoszenie w nim moje siostry. Super, po prostu genialnie.
Ach! Ta ironia..
 - Może jest na górze - rzuca jeden z nich.
Powoli się wycofuję.
 - Wybierasz się gdzieś - pyta mnie ojciec.
Odruchowo odskakuję w przeciwną stronę.
 - Ymmm jakoś tak dalej od was? - wzruszam ramionami.
 - Och! Córeczko, przecież ci obiecałem, że przyjdę - uśmiecha się.
 - Cóż jestem umówiona, musisz zadzwonić do sekretarki i ustalić spotkanie - rzucam.
Biegnę do okna, rozbijam je wyskakując.
 - Przyziemna - myślę.
Upadam na ziemię i biegnę prosto do Magnusa. Musi ukryć moje runy. Gdy dobiegam pod jego mieszkanie wbiegam po schodach. Pukam.
 - Martina?! - dziwi się.
Wchodzę do jego domu i zamykam drzwi.
 - Magnus szybko usuń moje runy i muszę zmienić wygląd. Valentine - stwierdzam.
 - Jasne - rzuca czar.
 Moje runy się rozpływają, nie ma ich.. Czuję się goła..
 - A co do wyglądu to jaki chcesz? - pyta.
 - Przyziemna blondynka o niebieskich oczach i wiesz jeansy i jakiś top - mówię smutno.
 - Dobrze - czaruje.
Czuję żal. Nie chcę tego ale muszę.
 - Dzięki - rzucam.
 - Muszę iść - szepczę i wychodzę. Ulica jest zatłoczona.
Tętni życiem, sama nie wierzę w to co robię, ale idę pod instytut.
Gdy przechodzę obok niego słychać rozmowę.
 - Zwiała nam, znowu - słyszę zirytowany głos Marcela.
 - Przestań i tak się nie ukryje, nie da rady - rzuca ojciec.
Ja nie dam. Czy to brzmi jak wyzwanie?
 - Który to już raz, mówiłem że ją trzeba z zaskoczenia - warczy.
 - Ale wiesz jak ona tego nie lubi - Valentine wyraźnie nie przejmuje się gadaniem ojca Aleca.
 - Nie istotne czy to lubi czy nie. Musimy wypełnić przepowiednie czy twojej córeczce się to podoba czy nie - stwierdza.
Boże jak ja mam ochotę walnąć teraz go w klejnoty.
Odchodzę w zupełnie inną stronę. Nie wiem gdzie iść, może do Luke?
Nie mogę, ojciec mnie zajdzie. Mogę też spróbować przedostać się do Alicante, ale tam też mnie znajdzie.
Przynajmniej jest dzień i po ulicach nie błąka się młoda dziewczyna. To by było już podejrzane..
Ach! Ten świat przyziemnych, oni są nie normalni.
Chociaż wilkołak to nie taki zły pomysł, on myśli że go nie lubię. Może warto spróbować. Idę w kierunku jego domu. Nie jestem śledzona, upewniłam się o tym.
Gdy już docieram do jego domu pukam.
 Luke otwiera ale oczywiście mnie nie poznaje.
 - To ja Martina szepczę i pokazuję mu oko podziemia.
 - Wchodź - rzuca i zamyka za mną drzwi.
 - Stało się coś, że tak wyglądasz? - pyta.
 - Krąg się stał, zrobili nalot na instytut. Mają Clary. reszty nie wiem bo uciekłam. Widziałam ojca, ale wyskoczyłam przez okno.  Na szczęście upadłam na górę śmieci. Nie mogę się pokazywać, on planuje wypełnić przepowiednie. Myślę, że to nie będzie nic dobrego - stwierdzam.
 - Cholera - warczy.
 - Cudem uciekłam, nie wiem co z resztą. Nawet ich nie widziałam.. - mówię smutno.
- Nie obwiniam cię - szepcze.
 - Wiem, ale gdyby nie ja to nie było by tam ojca - opieram się o ścianę.
 - Nie mów tak, przecież wiesz że to nie twoja wina - oznajmia.
Przygryzam wargę.
 - Gdybym tylko mogła coś zrobić - stwierdzam.
Nagle moje prawe ramie przeszywa okropny ból.
 - Alec - szepczę.
Odkrywam ramię runa znika.
 - Co się dzieje? - pyta zaniepokojony Luke.
 - On musiał stać się podziemnym, to nie jest ból śmierci parabatai - stwierdzam.
 - Ale jak? - mężczyzna unosi brwi.
 - Krąg musiał walczyć z podziemnymi. Instytut - myślę na głos.
Wzdycham.
 - Nie mogę się ukrywać - oczy nachodzą mi łzami bólu.
 - Możesz, Martina nie jesteś odpowiedzialna za ojca - próbuje mi wytłumaczyć.
Wyciągam stelle by złamać czar.
 - To nie ma sensu musze to zrobić, pojadę do Alicante. Szykuję się wojna, muszę walczyć. Pomogę wam z Kręgiem, ale nie zabije taty. Musicie sobie z tym poradzić - stwierdzam.
 - To twoja decyzja, skoro się zgadzasz to świetnie, możemy tam jechać choćby zaraz. Wiesz jak ważne jest byś nie trafiła w ręce ojca - mówi.
 - Dokładnie o tym wiem, możemy iść - rzucam.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na dzisiaj mam nadzieje, że się podobało. Liczę na wasze komentarze które mnie motywują :3
Jeśli ktoś z was chciałby zrobić tło bloga była bym wdzięczna. Sama próbowałam ale nie potrafię <3
Była bym wam mega wdzięczna! Pozdrawiam!
Miłego Dnia/ Wieczora/Nocy :*

12 mar 2016

Rozdział 29 ,, Znowu oni"

Kiedy Magnus przychodzi idziemy do pierwszej lepszej pizzerni. Oczywiście knajpa musi być zatłoczona, jak zwykle siadamy gdzieś z tyłu. Jest urządzona na wzór dawnych barów mlecznych.
Rozciągam się na długim siedzeniu i zaglądamy razem do karty. Jak zwykle kończy się na tym że komponujemy pizzę zamiast brać gotową.
 - To będzie tak szpinak, pomidor, szynka, cebula, cztery sery, pieczarki i do tego dwie herbaty zieloną i owocową z mango i brzoskwinią - rzuca czarownik.
Kiedy kelner odchodzi patrzę na niego z uśmiechem.
 - Nawet nie wiesz jak zdrowo oni tam jedzą. W Kręgu wystarczająco warzyw się najadłam - chichoczę.
 - Nie dziwię ci się, uciekłaś im prawda - poprawia włosy.
 - Właściwie to wyszłam po cichu przez okno, co w tym złego - wzruszam rozbawiona ramionami.
 - Jakoś nie mogę znaleźć jakiejś wady - uśmiecha się serdecznie.
 - Wytłumacz mi jak oni mogą to jeść, podobno w instytucie jest konkretna dieta. Okropne, jak bym w Kręgu nie jadła warzyw - zakładam nogę na nogę.
Magnus grzebie w swojej torbie na ramie,
 - Mam dla ciebie prezent, wiem że trochę spóźniony, ale liczy się intencja prawda? - stwierdza i kładzie przede mną pudełeczko. Jest w srebrne cekiny, na czubku ma aksamitną fioletową wstążkę.
 - Nie musiałeś - uśmiecham się.
 - Przestań to drobnostka, otwieraj - rzuca.
Wzdycham i podnoszę wieczko. Moim oczom ukazuję się srebrny wisiorek w kształcie kompasu z gwiazdą wykonaną z diamentu. w pudełeczku była karteczka z dedykacją.
Byś zawsze odnalazła właściwą drogę..
 - Jeju! Jest prześliczny, dziękuję - posyłam mu ciepłe spojrzenie.
 - Nie ma za co - oznajmia.
 - Wydałeś majątek - rzucam.
 - Oj nie przesadzaj, stać mnie - jest wyraźnie rozbawiony.
Zapinam naszyjnik na szyi razem z okiem podziemia.
Kelner właśnie przynosi nam zamówienie. Pizza pachnie przepysznie.
Nakładam sobie jeden kawałek na talerz i polewam sosem czosnkowym. Gdy biorę kęs, jest pyszna.
 - Dobra, nie - rzucam.
 - Bardzo - kiwa głową czarownik.
Kiedy już udaje nam się zjeść pizzę, rozstajemy się, a ja wspinam się po instytucie by po chwili otworzyć okno runą. Wślizguje się do pokoju.
Kładę się na łóżku obok Churcha, głaszczę go jakieś półgodziny, po czym przebrałam się w strój do ćwiczeń i zeszłam do sali treningowej. Najpierw proste rozciąganie, potem pompki. Następnie podciąganie się na drążku.
Kiedy już się rozciągnęłam zaczęłam ćwiczyć z workiem. Kopniaki, uderzenia, ogólna walka w ręcz.
 - Przypominasz swojego ojca w młodości - rzuca Hodge.
Nie przestaję.
 - Możliwe - bąkam.
 - Technika nie do zarzucenia, siła na wysokim poziomie - stwierdza.

 - Dzięki - odpowiadam.
Mężczyzna podchodzi do stojaka i bierze dwa drewniane miecze do ćwiczeń.
 - Łap! - krzyczy, a ja automatycznie łapie miecz w prawą rękę.
 - Po co mi to? - dziwę się.
 - Chce zobaczyć jak walczysz - oznajmia.
 - Zaczynaj więc - mówię poprawiając miecz w dłoni.
Hodge zaczyna walkę, a ja odpycham jego miecz. Drewno z hukiem uderza o siebie. Zeskakuję z podestu tak, że mój miecz znajduje się przy jego sercu.
  - To koniec - rzucam.
  - Walczysz jak twój ojciec, ale serce twoje jest inne - stwierdza.
 - Może - wzruszam ramionami.
 - Nie ufasz mi bo byłem w Kręgu? - pyta.
 - To dlatego, że byłeś blisko z moim ojcem, pomagałeś mu i gdyby nie Clave dalej byś go popierał - stwierdzam.
 - Zbyt surowo mnie oceniasz - mówi.
 - Może, potrzebuje czasu by ci zaufać - rzucam.
 - Jestem dość cierpliwy - uśmiecha się.
Mrużę oczy i wracam do ćwiczeń.
Kiedy już kończę idę się umyć i kładę się do łóżka z kotem.
*******************************************************************************
Budzi mnie pukanie do drzwi.
 - Proszę - mamroczę.
Do mojego pokoju wchodzi Robert Lightwood.
 - Clave potrzebuje twojej pomocy - stwierdza.
 - Mojej? Co się stało - przecieram oczy zaspana.
 - Twój ojciec wysłał na nas armie wyklętych - informuje mnie.
 - W jakiej ilości? - podnoszę się z łóżka.
 - Jakiś tysiąc - wzrusza ramionami.
Wzdycham.
 - Więc nawet nie było sensu mnie budzić to nawet nie jedna setna tego co potrafi - ziewam.
 - To dopiero początek? - mówi smutno.
 - Tak, przykro mi. Nic nie jest w stanie go zatrzymać - mrugam.
- Po za tobą - stwierdza.
 - Szczerze to i ja nic tu nie zdziałam, to jest dość duży problem - wzdycham.
Sięgam na szafkę nocną po stelle, zaczynam rysować runę czuwania.
 - Zaraz zejdę, daj mi się tylko ubrać - rzucam.
Gdy mężczyzna wychodzi wciągam na siebie strój bojowy, szybko przeczesuje włosy i związuje je w kok. Dotykam dwóch naszyjników, stoję teraz w łazience przed lustrem.
Nakładam fluid, tuszuje rzęsy i maluje usta na jasnoróżowy kolor.
W lustrze nie widzę już tej niepewnej dziewczyny, która trafiła do Alicante ratując brata.
Wyraźnie zbladłam, spojrzenie mam dużo pewniejsze. Wzdycham i odchodzę od lustra tak, aby zobaczyć siebie w ubraniu. Wyglądam dobrze, dwa naszyjniki wiszą na mojej szyi.
Wychodzę z łazienki i otwieram drzwi prowadzące na korytarz. Kieruję się w stronę biblioteki. kiedy do niej wchodzę zastaję Roberta i oczywiście Clave.
Uśmiecham się na widok mamy i Luke'a.
 - Witaj Martino - wita mnie przedstawiciel.
Muszę się powstrzymywać by nie przewrócić oczami.
 - Witam - rzuca.
 - Wiesz coś na temat rytuału równości podziemnych ? - pyta mnie przedstawiciel.
 - Chodzi ci o ten w którym nocni łowcy udowadniają, że mają ich za równych? - przechylam głowę w lewo.
 - Tak, dokładnie - kiwa twierdząco głową.
 - Oczywiście, że wiem. Nawet go przechodziłam, rok po tym jak poznałam Magnusa. Luke wam nie mówił? - ze zdziwieniem unoszę brwi.
- Nie - stwierdza.
Jocelyn patrzy wymownie na wilkołaka.
 - Wolałem zostawić ci tą decyzje, w kocu prosiłaś w bym nie mówił twojej matce - wzrusza ramionami.
 - Fakt - przeciągam się.
 - Więc jak od się odbywa? - pyta nie ugięty mężczyzna.
 - Po co wam to wiedzieć? - uśmiecham się.
 - Podziemni zgodzili się nam pomóc pod warunkiem, że przedstawiciele wszystkich rodów go przejdą - mówi.
 - Rytuał polega na biegu z wilkołakami, piciu krwi z wampirami, tańcu z faerie, uwarzenia mikstury z czarownikami i wspólnym zadeklarowaniu równości - wyliczam.
 - Ojciec nie wie, że to zrobiłaś? - Robert wpatruję się we mnie.
Hodge cały czas stoi z tyłu nie rzucając się w oczy nikomu.
 - Oczywiście, że nie. Przecież sam dobrze powinieneś wiedzieć, że po czymś takim nie mogę złożyć przysięgi. W końcu to rytuał anielski, pojednawczy z podziemnymi. Mało kto go teraz robi, bo cóż nie oszukujmy się  uważacie się za lepszych - rzucam.
 - Racja, ale to coś zmienia - pyta.
 - Nie to tylko okazanie im szacunku i deklaracja pomocy i wsparcia, wzajemnego oczywiście. Oni pomogą osobie po takim rytuale, a ona nim. Przyłączenie się do Kręgu po nim jest nie możliwe, jak już mówiłam - mówię.
Mężczyzna wzdycha z ulgą.
 - Więc możemy się na to zgodzić - wyraźnie poprawił mu się nastrój.
Kiwam głową twierdząco.
 - Będziemy się zbierać - rzuca.
Kierują się w stronę wyjścia.  Gdy znikają za drzwiami Jocelyn nie wytrzymuje.
 - Czemu mi nie powiedziałeś, że od zawsze była po naszej stronie !? - krzyczy na Luke.
 - Bo go o to prosiłam - bronie go.
Na anioła do czego doszło. Bronie kogoś komu kiedyś nie ufałam, pomyśleć że jeszcze miesiąc temu tkwiłam w Kręgu.
 - Przyjdziesz później na śniadanie - zmienia temat wilkołak.
 - Jasne, ale teraz pozwólcie, że trochę się uspokoję - stwierdzam siadając na wielkiej kanapie, na której spał Church.
Moja ręka wodzi po jego puszystej i jedwabiście miękkiej sierści.
***************************************************************************
Gdy wchodzę do jadalni zastaję mnóstwo balonów serpentyn i wystrzały z armatek na konfetti. Jest tu także ogrom brokatu. Magnus. Na stole stoi tort z białej czekolady posypany wiórkami kokosa.
Już wiem, że to czarownik wybierał tort, bo trafił idealnie.
Mimowolnie się uśmiecham. Nigdy nie miałam urodzin, lecz na nich bywałam. Głownie na tych od podziemnych.
 - Wszystkiego najlepszego - krzyczą wszyscy.
Jest tu cały instytut i mężczyzna o kocich oczach z Lukiem.
 - Dziękuję - uśmiecham się.
Fakt, że już był jakoś mnie nie obchodzi.
 - Wiem, że trochę spóźniona ale zawsze - uśmiecha się Jocelyn.
 - Nie szkodzi - mrużę oczy.
Później miałam zdmuchnąć świeczki oczywiście Magnus zrobił fioletowy ogień. Ach! Ta magia.
Później bawiliśmy się tylko lepiej.
Od mamy i Luke dostałam buty sportowe, bardzo lekkie. Fakt nie pomyślałam. Od Izzy obcisłą małą czarną.
Od Aleca dostałam dwa anielskie sztylety, były śliczne.
Clary i Jace podarowali mi uroczą sukienkę z czarnymi szpilkami.
Od nowych mieszkańców dobrego szampana, serafickie ostrze i śliczne perfumy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się wam podobało :)
Zapraszam do komentowania.
Miłego dania/wieczora/nocy <3

Rozdział 28 ,, Instytut"

Budzę się z okropnym bólem głowy. Na stole jest pełno pustych butelek, wiem że kac mnie dopadł.
 - Magnus, znasz zaklęcie na kaca ? - mamroczę.
 - Tak, już się robi - stwierdza.
Po jego głosie słychać, że również nie czuje się najlepiej, lecz gdy z jego ręki uciekają niebieskie iskierki, wszystko ustaje.
 - Dzięki - przeciągam się.
 - Muszę stwierdzić, że dobry z ciebie zawodnik - rzuca wskazując stół.
 - Możliwe - uśmiecham się siadając po turecku.
W rękach czarownika pojawiają się kolejne iskierki, a moje ubranie zmienia się w luźną, jedwabną, fioletową koszulę i jasne jeansy. Moje włosy są teraz zaplecione w dwa warkocze.
 - Aż tak źle wyglądałam - posyłam mu ciepłe spojrzenie.
 - Nie.. Wiesz, że wszyscy cię szukają - rzuca mężczyzna poprawiając swoją niebieską broszkę.
 - Nie chce tam wracać, Magnus ja mam już dość. Wiecznie tylko Martina to, Morgernstern tamto.
Nie mam chwili prawdziwego spokoju, wiecznie tylko trucie dupy, znasz mnie wiesz dobrze jak czegoś takiego nie lubię - stwierdzam.
 - Wiem, ale Tin.. Jesteś im potrzebna - oznajmia.
 - Gdyby to było tak proste jak się wydaje - mówię.
Nagle rozlega się pukanie.
 - Otworzę - rzuca.
Gdy czarownik otwiera drzwi stoi w nich Alec.
 - Magnus nie ma jej, przepadła. Boję się, że Martine ma Krąg - stwierdza.
 - Więc już nie Morgernstern, w dodatku się o mnie martwisz, uroczo - wtrącam się stając w korytarzu.
 - Nie mogliście zadzwonić - przewraca oczami.
 - Mieliśmy to w planach jednak coś nam przeszkodziło - uśmiecha się wskazując na stół z butelkami po alkoholu.
 - Od kiedy ty pijesz - Alec patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
 - Powiedzmy, że od wczoraj - wzruszam lekko ramionami.
 - Wejdziesz ? - pyta go Magnus.
Gdy siadamy na sofie wpatruję się w niebieskookiego.
 - Przysięgnij na anioła, że to co powiem zostaje między nami - mówię do łowcy.
 - Przysięgam na anioła - rzuca.
 - Valentine ze mną rozmawiał, najpierw w pokoju potem na balkonie, dlatego uciekłam. Potrzebowałam samotności - stwierdzam.
 Chłopak wzdycha.
 - Znowu on, a no tak. Clave chce nas wszystkich przenieść do tutejszego instytutu by twój ojciec miał problem z odnalezieniem nas - oznajmia.
 - Brzmi nieźle, możesz już im powiedzieć gdzie jestem, ale ani słowa o Valentine. Znałam tą dziewczynę i ją bardzo lubiłam więc miałam dość wszystkiego, to jest wersja dla Clave, dobrze ? - wpatruję się w jego niebieskie oczy.
 - Tak - zgadza się.
********************************************************************************
Przeniesienie poszło dość dobrze, nawet nie musiałam wracać po swoje rzeczy, po prostu miałam tam iść z Alecem, Instytut ten był pod opieką Hodge, niezbyt mi to pasowało, ale skoro Clave twierdzi, że już nie uznaje Kręgu to może i tak jest. Raz u niego byłam, i powiedział, że nie chce mieć z nami nic wspólnego. Nie zapomnę jak dziesięcioletnia ja musiała tu przyjść.
 Instytut jest ogromny, ale opustoszały. Pokój jaki mi przydzielono jest w na drugim piętrze, z jego okien rozciąga się widok na East River, jest dość spora. Śnieg zaczął już topnieć.
Pokój sam w sobie jest przytulny, ładnie urządzony. W jasnych kolorach, głównie pastele.
Łóżko jest spore, leżą na nim moje rzecz z Idrysu.
Na podłodzie leży biały puszysty dywan. Na przeciwko stoi biurko na, którym jest laptop i wielka szafa.
Wygląda na dość pojemną, zwarzywszy na to iż mam komodę.
Na suficie wisi ozdobny srebrny żyrandol. Na oknie jest zasłonka związana aksamitną wstążką i jedna z najlepszych rzeczy w tym pokoju. Parapet z kamienia.
Obok łóżka są drzwi prowadzące do czarno-białej łazienki. Jest nowoczesna, w przeciwieństwie do instytutu. Jest dość duża, posiada wannę, prysznic, umywalkę i toaletę.
Ma mnóstwo małych lampek na suficie. Dają one stłumione światło.
Nie mam odwago z niego wyjść i iść się przywitań, wiem że powinnam w końcu przysłano tu kilka osób by mnie chronić. Z tego co wiem to przysłali tu bliźniaków o nazwisku Shadowstone. Oczywiście Lightwoodzi przyjechali z nami, ale dołączyli do nich ich rodzicie i młodszy brat Max, ma tylko dziesięć lat. Dopiero się wszystkiego uczy, przeraża mnie to, że ja w jego wieku byłam już wytrenowana.  Zazdroszczę mu tej wolności i swobody, miał fajne dzieciństwo.
Przebieram się w strój bojowy i siadam na parapecie. Wpatruję się w rzekę. Robi się ciemno.
Lapy uliczne zapalają się w całym Nowym Jorku. Nagle dostrzegam wielki metalowy statek płynący ociężale po East River. Okrywa go mgła, nie tak zwykła. Wygląda na demoniczną, ale pewnie mi się tylko wydaje, jestem już przewrażliwiona.
Wstaje postanawiam zejść się przywitać, pewnie nie długo będzie kolacja.
Gdy moja dłoń dotyka klamki wzdycham i naciskam ją niepewnie. Otwieram drzwi i wychodzę na korytarz,  pali się na nim delikatne światło. Kieruję się w stronę biblioteki. Kiedy otwieram drzwi czyje, że coś ociera mi się o nogę. To kot, jest śliczny. Kucam.
 - Cześć śliczny - szepczę głaszcząc kota.
 - Ma na imię Church - mówi do mnie Hodge.
 Spoglądam na niego.
 - To prawda, że już nie kontaktujesz się z moim ojcem? - pytam.
 - Nie, żałuje tamtego czasu, ale go nie cofnę - stwierdza.
 - Cały czas bałam się, że to co mówią to kłamstwo, a ty dalej mu pomagasz. Mój ojciec  naprawdę zbłądził wiem to - szepczę.
 - Fakt, pamiętam gdy zakładał Krąg, był zupełnie inny niż teraz. Ale co zrobić - wzdycha.
Church łasi się do mnie a ja gładzę jego puszyste futerko.
 - Nie uwierzysz, ale ten kot jest nie ufny. Chyba cię polubił, mało komu pozwala się tak głaskać - uśmiecha się mężczyzna.
 - Możliwe - rzucam.
 - Czemu nie zeszłaś prędzej ? - pyta.
Jego bystre oczy wpatrują się we mnie.
 - Widzisz są na tym świecie rzeczy które człowiek musi załatwić w samotności - stwierdzam.
 - Zaraz będzie kolacja, przyjdziesz ? - poprawia sobie marynarkę.
 - Jasne, daj mi chwilę - uśmiecham się lekko.
Mężczyzna odchodzi, a ja siedzę na dywanie głaszcząc kota. Mój boże jak dawno nie czułam takiego spokoju i ukojenia. Podnoszę się i idę do wspólnej toalety umyć ręce. Church idzie za mną, krok za krokiem.
Kiedy już wchodzę do pełnej jadalni siadam gdzieś w koncie. Łowcy są przejęci rozmową tak, że mnie nawet nie zauważyli. Siadam więc na krześle po turecku, a kot wskakuje na moje nogi kładąc się. Biorę kawałek ryby, nie dla mnie lecz dla niego, ukradkiem podaje mu kolejne kawałki.
Ciche mruczenie dociera do moich uszu.
Dla siebie nie widzę nic ciekawego, nic na co rzuciła bym się i jadła.
W mojej głowie świta myśl, wiem że wieczorem wpadnę do Magnusa, niestety mnie nie wypuszczą, ale to tylko drugie piętro nic wielkiego. Muszę zjeść pizzę.
Kiedy Church kończy rybę wymykam się z pomieszczenia. Jest siódma, z kieszeni wyciągam telefon. Wykręcam numer do Magnusa.
 - Halo - słyszę jego głos.
 - Hej wyskoczymy na pizzę, nie mają tu nic zdatnego do jedzenia - proponuję.
 - Jasne zaraz będę - stwierdza.
 - Dobra czekam obok instytutu - rzucam i rozłączam się.
Otwieram okno i wychodzę, podczas gdy Church śpi na moim łóżku. Zamykam je runą.
Ześlizguję się po dachu i zjeżdżam na dół po rynnie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na tyle mam nadzieje, że się podobało. Zostawiajcie komentarze!
Bay!
Miłego dnia/wieczora/nocy <3

10 mar 2016

Rozdział 27 ,,Pierwszy łyk"

Wychodzę na balkon, wejście do niego jest po lewej stronie korytarza.
 - Wiedziałem, że tu przyjdziesz - stwierdza Valentine.
Mężczyzna opiera się o kamienną poręcz.
 - Nie boisz się, że cię zobaczy inny niż ja ? - pytam wpatrując się w niego zdziwiona.
 - Demoniczne zaklęcia są dość przydatne, wiedziałaś ? Dzięki jednemu z nich nie widzi nas nikt - szepcze.
Podchodzi do mnie i gładzi mnie po policzku.  Patrzę mu prosto w oczy, jest rozbawiony?
 - Chcesz bym z tobą poszła, czemu? I tak nie chcę walczyć, wiesz dokładnie, że mam przyjaciół w podziemiu. Nie chce by oni odeszli, nie potrafię się temu przyglądać - dotykam jego ręki.
 - Przecież wiem, Martino znam cię, wiem że tego nie zrobisz, ale cię kocham i nie chce by twoje urodziny były smutne - oznajmia.
Wrócił czuły tatuś? Ciekawe na jak długo.
 - Tato skończ z tym, proszę. Clave ci wybaczy, zmuszę ich do tego. Nie chcę z tobą walczyć, nie chcę cię poprzeć - proszę go.
 - Za późno, a poza tym nie żałuję tego. Może tego nie wiesz, ale twój dziadek mówił, że podziemni to zło. Nie wierzyłem mu i teraz tego nie zmienię. On coś wiedział córeczko, dlatego go zabili. Wiem, że oni coś planują. Może nie wszyscy, ale coś jest na rzeczy. Pamiętam tamten dzień, poprzysiągłem sobie, że wytępię ich z powierzchni ziemi. Dla taty.. - mówi.
Wzdycham.
 - Nie wiedziałam o tym. Możliwe, że to przeszłość teraz mamy porozumienie - uśmiecham się lekko.
 - Ile razy w naszej historii je łamali ? - rzuca.
 - Wiem tato, ale trzeba im dać szanse, kiedyś nie mogłabym być nocną łowczynią z runami i walczyć, a teraz mogę. Zobacz jak to się zmieniło, ludzie też się zmieniają - patrzę w jego oczy.
 Zaczyna świtać, delikatna łuna rozświetla bezchmurne niebo.
 - Och! Córeczko jesteś taka łatwo wierna - przytula mnie.
 Tak mi go brakuje. Jego ciało jest tak ciepłe i zachęcające. Aż mi głupio, że z nim nie wracam, ale nie mogę.
 - A ty nie ugięty, tatusiu - szepczę.
Wiem, że się uśmiecha. Valentine jest zupełnie jak kalejdoskop, ciągle się zmienia. Raz ciepły i miły, później znów zimny i wyrachowany jak Marcel.
 - Czemu chciałeś mnie zmusić do ślubu - pytam.
 - To dobra partia, nie jest taki zły. Układ dość korzystny - stwierdza.
 - Przestań myśleć tylko o Kręgu, zatracasz się w tym - mówię.
Czuję jego zapach, o nie to ta woda. Na pewno już nim pachnę.
Clave mnie zabije.
 - Martino, trudno mi ci to powiedzieć, ale Alexander Trancy wraca z nami. Zgodził się. Przykro mi, a teraz wybacz skarbie muszę iść - mówi i wypuszcza mnie z objęć.
 - Tato - szepczę.
 - Proszę powiedz, że też chcesz iść - mówi z nadzieją w głosie.
 - Kocham cię - szepcze.
 - Ja ciebie też - odpowiada i znika.
Opieram się o ścianę i ześlizguję się po niej na zimną kamienną podłogę okrytą śniegiem.
Przyciskam kolana do tułowi, chowam w nich głowę i zaczynam płakać. Nie z bóli, raczej z bezsilności.
Nie wiem ile tu siedzę, ale słońce już oświetla moje ciało.
Słyszę kroki.
 - Martino, Clave cię wzywa - mówi ich wysłannik.
 - Mam już dość was wszystkich, cokolwiek się do cholery nie stanie wy trujecie mi tyłek. Dajcie mi spokój, ile można na anioła! - krzyczę i skaczę z balkonu który jest na drugim piętrze.
Jestem przemoczona, ale mam to gdzieś. Upadam na nogi, oczywiście w pozycji kucania. Podnoszę się i biegnę przed siebie. Chcę uciec.
  - Przyziemna - myślę.
 Czuję jak moje ciało przejmuje dreszcz. Biegnę na obrzeża kopuły, jak najdalej stąd. Tam gdzie nikt nie będzie widział.
Jestem mokra zimno mi. Po dłuższej chwili siadam opierając się o drzewo. Cała drżę, nie chcę wracać. Kulę się i staram się wszystko przemyśleć.
********************************************************************************
- Dziwisz się, że uciekła. Na litość boską ile można ją wypytywać. Ona i tak ma swoje problemy, a wy jej jeszcze utrudniacie sprawienie by nam ufała - warczy Luke.
 - To nie zmienia faktu, że jest jedyną osobą, która ma zielone pojęcie o Kręgu i działaniach Valentine - stwierdza wice przewodniczący Clave.
 - Oj! Daj spokój, ona powiedziała co wiedziała - przewraca oczami wilkołak.
 - Nie powiedziała nam treści listu - rzuca.
 - Nie rób z niej szpiega, przecież pytaliśmy ją o to. Przy mieczu wyraźnie zaprzeczyła - syczy.
 - To czemu Valentine wyrysował tam runę, powodującą że nie możemy tego czytać - mówi.
Luke puka się w czoło.
 - Bo to jego córka, w dodatku ma urodziny. Przez was może zamarznąć na śmierć, wiesz dokładnie jak ona zareagowała - piorunuje go wzrokiem.
 - Szukamy jej okej, to dalej cwany Morgernstern, czy z Valentine'm czy z nami - oznajmia.
*****************************************************************************
Cała drżę. Wiem, że wszyscy mnie szukają, ale nie jestem w stanie jeszcze tam wracać.
Po chwili do mych uszu dociera wyraźny odgłos kroków. Wszystko mi jedno kto to.
 - Tina, wszyscy cię szukają co jest? - słyszę głos Magnusa.
Podnoszę na niego wzrok.
 - Proszę zabierz mnie stąd, proszę - szepczę.
Czarownik podaje mi rękę, kiedy ją przyjmuję przenosi nas do swojego domu.
- Dzięki - mówię dygocząc.
Mężczyzna pstryka palcami i moje ubranie zamienia się w suche jeansy, włochatą bluzkę z kapturem na którym są  kocie uszy i oczywiście szpilki.
 Uśmiecham się lekko.
 - Masz alkohol? - rzucam.
 - Ach! Więc to coś grubszego, zaraz przyniosę - stwierdza i idzie do kuchni.
Siadam na kanapie podciągając nogi do góry. Nie ważne jak długo myślę, ile się zastanawiam i tak ni cholery nie mogę nic ułożyć w logiczną całość.
 - Wolisz słodkie wino, czy półsłodkie ? - wychyla się z kuchni.
 - Słodkie - wzruszam ramionami.
Nigdy nie piłam alkoholu. Włosy mam potargane, nawet nie zastanawiam się jak źle muszę teraz wyglądać.
Magnus przynosi z kuchni dwa kieliszki i trzy butelki czerwonego wina. Otwiera jedną, nalewa alkohol do dwóch kieliszków. Jeden mi podaje.
 - Dzięki - uśmiecham się blado.
 - Co się tam stało? - pyta.
 - Obiecaj, że to zostanie między nami - proszę.
 - Jasne, co się stało? - pociąga łyk wina, a ja idę w jego ślady.
Wzdycham.
 - Widziałam się z ojcem, ale wiesz to nie była ta zła wersja bijąca małą dziewczynkę. Tylko ta kochająca. Mam mentlik w głowie, on zmienia się jak kalejdoskop. Magnus, czasami już sama nie wiem co o tym myśleć - stwierdzam i pociągam kolejny łyk.
 - Nie dziwie ci się, faktycznie jest coś nie tak. Myślę, że to może być wina demonicznej krwi, którą wstrzykiwał - oznajmia.
Dopijam wino.
 - Dobre to, on chce mnie porwać. Nie chce wracać do Kręgu, wiesz jak tam jest. Nie chce patrzeć jak on was dręczy - rzucam.
Gadaliśmy tak długo że, straciłam rachubę czasu. Po jakiś piętnastu minutach zrezygnowaliśmy z kieliszków i piliśmy z butelek. Kiedy wino się skończyło, zaczęło się whisky. Kiedy już i to się skończyło, zaczęło się białe wino. Pamiętam tylko, że leżałam głową na jego kolanach, a potem zasnęłam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To na dzisiaj :) Mam nadzieje, że się podobało, dużo się działo :D Czekam na komentarze piszcie je tam na dole c:
Miłego dnia/wieczora/nocy <3

5 mar 2016

Rozdział 26 ,, Oko podziemia "

 - Jesteś głodna ? - pyta mnie wilkołak.
 - Może trochę, ta cała sprawa z Kręgiem odbiera mi całkowicie apetyt. Czuję się okropnie bo zdradzam ojca, ale nie mam wyjścia. Nie mogę patrzeć jak giną ludzie. Luke, ja po prostu nie potrafię go skrzywdzić, nie jestem w stanie - szepczę.
 - Rozumiem też tak miałem jakieś dwadzieścia lat temu, byliśmy parabatai. Szczerze to gdyby mnie nie zamieniono w wilkołaka pewnie dalej tkwił bym w Kręgu u boku twojego ojca - stwierdza.
 - Przemiana otworzyła ci oczy na prawdę, która zawsze tu była. Wystarczyło tylko spojrzeć i dać im szanse - rzucam.
  - Głębokie - uśmiecha się.
- Może - śmieję się.
 - Wszystkiego najlepszego - mówi Luke.
Delikatnie się rumienię.
 - Dzięki - kąciki mych ust kierują się lekko w górę.
 - Kończysz piętnaście, prawda ? - pyta.
 - Tak, wiem że mogę już spożywać alkohol i nie zamierzam go nadużywać. Ach! Te tradycje nocnych łowców, w świece przyziemnych w zależności od kraju w dobrym wypadku mogłabym go pić za trzy lata. Luke wiem, że mogę już o sobie decydować i zamierzam tu zostać, nie dołączę do Kręgu, nie musicie się martwić, naprawdę - przechylam głowę na lewo.
 - Wiesz co najbardziej boli twoją matkę ? -  patrzy mi w oczy.
 - Nie - szepczę.
 - Nie miałaś dzieciństwa, Clary je miała. Nie musiał aż tak szybko dorastać. Nawet nie chce myśleć ile miałaś lat jak zaczęłaś trening na nocną łowczynie - stwierdza.
 - Pięć - rzucam podnosząc na niego wzrok.
 - Przecież zawsze zaczyna się od siedmiu - dziwi się.
Wzruszam ramionami bezsilnie.
 - Ojciec miał inne zdanie ,, Po co tracić aż dwa lata" - cytuję.
 - Przykro mi - mówi.
 - Nie żałuję tego, dzięki temu jestem na takim poziomie jakim jestem. Chociaż nocne treningi, które trwały po pięć godzin były trudne. Tylko, że mogłam tam wyżyć całą złość, co w tym złego? - wzruszam ramionami.
 - W sumie racja, nigdy nie chciałaś być przyziemną nawet na chwile ? - zadaje dziwne pytanie.
 - Czasem, wytchnienie od Kręgu, ale dalej pamiętam o tym co jest ważniejsze - unoszę lekko brwi.
 Nagle drzwi się otwierają i wraca Alec, jest wyraźnie nadpity.
 - Oprowadzam go tylko - macha do mnie Magnus.
Ma przypiętą śliczną broszkę, bardzo w jego stylu.
 - Położę go - uśmiecham się.
 - Okej, Tina dzisiaj wieczorem wpadam po ciebie i pójdziemy do klubu podziemia, nie przepuszczę pierwszego prawdziwego melanżu z tobą - stwierdza.
 - Co rozumiesz przez stwierdzenie ,, prawdziwego" ? - chichoczę.
 - No takiego z alkoholem oczywiście - rzuca.
 - Och! Magnus, czemu mnie to nie dziwi - śmieję się i prowadzę chłopaka po schodach.
Wchodzę z nim do jego pokoju i kładę go na łóżku.
 - Zostań ze mną - szarpnięciem powala mnie na łóżko.
 - Alec śmierdzisz jak gorzelnia - krzywię się i wstaje.
Niebieskooki zasypia po chwili a ja wychodzę i zbiegam cicho po schodach.
 - Śpi. Coś czuję, że czeka go kac - stwierdzam.
 - Na pewno -  mówi.
Zegar bije godzinę szóstą. Idę na chwilę do swojego pokoju, chce założyć jakiś naszyjnik czy coś.
Gdy do niego wchodzę okno jest otwarte, na łóżku leży miecz rodowy, łuk, list i odcięta głowa.
 Krzyczę na cały regulator, nie przejmuję się tym, że wszyscy śpią.
Znam tą dziewczynę której głowa leży na tym łóżku, nie krwawi. musi być sucha.
To głowa Alice, chwieje się na nogach.
Za mną stoi Luke, równie zaszokowany co ja.
Osuwam się na kolana. Wpatruję się w jej blond włosy.
 - Valentine - stwierdza Jocelyn.
 Luke podchodzi do łóżka.
 - Tu jest jakaś kartka - rzuca i patrzy na nią i klnie.
 - Co się stało - wstaję.
 - Zabezpieczona runą - podaje mi ją.

Wszystkiego najlepszego córeczko.
Wybacz tą głowę, ale nie bierz tego do siebie,
głowa jest dla Clave ( przekaż im to).
Kończysz piętnaście lat, co za tym idzie
możesz złożyć przysięgę Kręgu,
fajnie prawda?
Nie martw się,
tatuś już po ciebie idzie,
Niestety trochę mi zajmie przygotowanie tego.
Zaraz wrócisz do nas,
naprawimy twój światopogląd,
Clave go zupełnie zepsuło.
Okropne..
Niedługo się ich pozbędę,
będziemy rządzić razem.
Będziesz patrzyła ze mną na śmierć tych wszystkich głupców,
nie musisz walczyć, masz takie miękkie serce..
Uroczę..
Musisz naprawdę tam cierpieć, niedługo to się skończy.
Będziesz siedzieć u mojego boku i patrzeć na klęskę Clave.
Obiecuję Ci, że przyjdę po ciebie, skarbie.
Kocham Cię moja zła córeczko.
Valentine.

Cała drżę, odwracam kartkę na drugą stronę.

Cześć Martina, to ja Jonathan.
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku.
Tęsknie za tobą, ale wiem jak Ci się tam podoba.
Chciałbym tam być, ale oni mnie z nienawidzą.
Boję się tego co się ze mną dzieje.
Moja demoniczna krew szaleje.
Gubię się w tym wszystkim,
nie szukaj mnie, nie chce by ojciec Cię znalazł.
Proszę nie szukaj mnie.
Wszystkiego najlepszego Siostrzyczko.
Kocham Cię.
Wiesz, że tylko ty znasz prawdziwego Jonathana ?
Inni mówią, że jestem potworem,
ty odganiasz mrok mojej duszy.
Jesteś lekarstwem na zło,
twój uśmiech jest bezcenny.
Nie pozwól by to się zmarnowało,
proszę..
Wiem, że czasem ci trudno, nie wiem nawet Ci ojciec,
ale wiedz, że nigdy bym Cię nie skrzywdził.
Kocham Cię..
Twój tęskniący brat Jonathan.

 - Głowa jest dla was - rzucam.
Podchodzę do łóżka.
Obok broni leży mały pakuneczek. Podnoszę go, ma przyczepioną karteczkę.

Wszystkiego najlepszego, Jonathan.

Uśmiecham się i rozpakowuję go.
Jest w nim nie wierzę, oko podziemia.
( Tak już tłumaczę.. wymyśliłam sobie, że podziemni mają naszyjnik z czarnym oczkiem. Coś podobnego do naszyjnika Izabell. Tyko, że on ukrywa to kim się jest np. Martina ukrywa to, że jest nocną łowczynią i wymyśla sobie że jest wilkołakiem, to np. wampiry czują ją jako wilkołaka, ale dalej jest nocną łowczynią z runami i w ogóle.. Mam dziwne pomysły wiem PS mogą go nosić tylko nocni łowcy ;))
 - Skąd on go dorwał ? - dziwię się. Zakładam go na szyję.
 - Wampir - myślę.
 - Luke co czujesz ? - pytam.
 - Wampira - stwierdza.
 - Powrót - kończę zabawę,
 - A teraz ? -  odwracam się.
Luke wpatruję się we mnie.
 - Już tylko was - rzuca.
 - Więc działa - dotykam naszyjnika.
 - Skąd ty masz oko podziemia - unosi brwi.
 - Jonathan - uśmiecham się.
Wilkołak podnosi głowę i wynosi ją z pokoju, wszyscy się rozchodzą.
Zostaję tylko ja, broń i list.
 - Co planujesz tato - szepczę sama do siebie.
 - Czy oni musieli tak długo tutaj siedzieć - mówi do mnie poirytowany Valentine,
 - Co ty.. tu.. - jąkam się.
 - Nie krzycz bo moja armia zabiję wszystkich - szepcze i podchodzi.
 - Czego ode mnie chcesz - cofam się.
 - Chcę Ci tylko dać wybór, idziesz ze mną teraz, albo później siłą -stwierdza.
Wzdycham.
 - Nie chcę tam wracać - mówię.
 - Rozumiem, chcę żebyś wiedziała, że cokolwiek dla nich zrobisz nie będzie miało dla nas znaczenia. Możesz nawet zabić połowę z nas, a i tak będziesz nasza. Będziesz siedzieć i patrzeć jak giną osoby, które teraz nazywasz przyjaciółmi skarbie. Do zobaczenia niedługo, moja mała zła dziewczynko - mówi i rozpływa się w powietrzu.
Opadam na podłogę.
To robi się coraz trudniejsze.
Podchodzę do łóżka, przyglądam się łukowi, ma wygrawerowaną gwiazdę i napis.
,, Nawet najlepsi upadają".
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzięki za uwagę i zapraszam do komentowania :3
Miłego dnia/wieczora/nocy <3.